Szybki update: zrobiłam te ciastka dokładnie tak, jak było w przepisie, czyli z mąką i płatkami quinoa (i z wanilią) i też wyszły dobre :) Delikatniejsze, niż z kukurydzianą i płatkami gryczanymi.
Polecam szczerze!
środa, 28 marca 2012
Tartaletki z jabłkami
Eksperyment. Od B. Peltre. Niezłe, ale, jak mawiał J. Depp w "Czekoladzie", nie moje ulubione :)
Ciasto jest zbyt mokre, jak dla mnie. Jednak jestem przyzwyczajona do kruchych tart. Nie znaczy to, że tartaletki nie są smaczne - są! Ale mogłyby być bardziej... chrupiąco delikatne. Poćwiczę, może zmodyfikuję. Tak, pewnie zmodyfikuję. I, oczywiście, dam znać, co wyszło!
Tymczasem: tartaletki z jabłkami, orzechami, imbirem i skórką cytrynową.
Tartaletki z jabłkami
Ciasto*:
80 g mąki z prosa
40 g mąki quinoa
60 g maki ryżowej (z białego lub brązowego ryżu)
40 g mąki migdałowej
2 łyżki brązowego cukru
skórka z jednej małej cytryny
60 ml oliwy z oliwek
1 małe jajko kurze lub 3-4 przepiórcze (roztrzepane)
4-5 łyżek lodowatej wody (jeśli weźmiemy duże jajko, zmniejszamy ilość wody do 2-3 łyżek)
W misie miksera łączymy mąki, cukier i skórkę z cytryny. Mieszamy. Dodajemy oliwę z oliwek i jajko/jajka. Miksujemy do połączenia się składników. Dodajemy po łyżce wody, po każdej miksując i sprawdzając konsystencję. Ciasto ma się zlepić w kulę. Jeśli nie wykorzystamy całej wody - nie przejmujcie się - nie o to chodzi.
Ciasto dzielimy na 4 mniejsze kuleczki, które potem łatwiej się wałkuje, przykrywamy folią albo pergaminem, jak podpowiada autorka, i chowamy do lodówki min. na 30 min.
*w oryginalnym przepisie jest jeszcze guma ksantanowa, ale jej nie miałam. Jeśli macie na podorędziu, to trzeba jej dodać 1 1/2 łyżeczki.
Wierzch:
50 g orzechów włoskich (ja dałam laskowe)
4 łyżki jasnego cukru Muscovado
2,5 cm kawałek korzenia imbiru (starty na drobnej tarce)
skórka z jednej, tym razem dużej, cytryny
2-3 jabłka (dowolne, wypestkowane i pokrojone na cieniutkie półksiężyce)
odrobina soku z cytryny
3 łyżki miodu
3 łyżki oliwy z oliwek
Piekarnik nagrzewamy do 200℃. Blachę do pieczenia wykładamy papierem do pieczenia. Odstawiamy.
Ciasto wyciągamy z lodówki i rozwałkowujemy. Wycinamy 3 lub 4 tartaletki - możemy wyciąć je np. karbowaną formą do tartaletek właśnie. Nie pieczemy ich w formie. Procedura, jak przy wycinanych ciastkach. Możemy też użyć czegoś po prostu okrągłego.
Nakłuwamy je w kilku miejscach widelcem i przykryte wkładamy do lodówki na czas, kiedy będziemy przygotowywać resztę tarty.
Orzechy mielimy w młynku do kawy albo malakserze na proszek. W misce łączymy orzechowy proszek, cukier, starty imbir i skórkę z cytryny. "Krem" rozprowadzamy po naszych tartaletkach, zostawiając 1 cm margines. Układamy jabłka w spiralny wzorek tak, żeby przykryły ciasto. Skrapiamy sokiem z cytryny.
W garnuszku podgrzewamy miód i oliwę. Rozsmarowujemy miksturę pędzelkiem po wierzchu tarty.
Pieczemy 25 min., aż wierzch się zezłoci. Studzimy całkowicie na kratce. Uwaga! Trzeba je przenosić bardzo szeroką szpatułką, bo się rozlecą inaczej.
Smacznego!
Ciasto jest zbyt mokre, jak dla mnie. Jednak jestem przyzwyczajona do kruchych tart. Nie znaczy to, że tartaletki nie są smaczne - są! Ale mogłyby być bardziej... chrupiąco delikatne. Poćwiczę, może zmodyfikuję. Tak, pewnie zmodyfikuję. I, oczywiście, dam znać, co wyszło!
Tymczasem: tartaletki z jabłkami, orzechami, imbirem i skórką cytrynową.
Tartaletki z jabłkami
Ciasto*:
80 g mąki z prosa
40 g mąki quinoa
60 g maki ryżowej (z białego lub brązowego ryżu)
40 g mąki migdałowej
2 łyżki brązowego cukru
skórka z jednej małej cytryny
60 ml oliwy z oliwek
1 małe jajko kurze lub 3-4 przepiórcze (roztrzepane)
4-5 łyżek lodowatej wody (jeśli weźmiemy duże jajko, zmniejszamy ilość wody do 2-3 łyżek)
W misie miksera łączymy mąki, cukier i skórkę z cytryny. Mieszamy. Dodajemy oliwę z oliwek i jajko/jajka. Miksujemy do połączenia się składników. Dodajemy po łyżce wody, po każdej miksując i sprawdzając konsystencję. Ciasto ma się zlepić w kulę. Jeśli nie wykorzystamy całej wody - nie przejmujcie się - nie o to chodzi.
Ciasto dzielimy na 4 mniejsze kuleczki, które potem łatwiej się wałkuje, przykrywamy folią albo pergaminem, jak podpowiada autorka, i chowamy do lodówki min. na 30 min.
*w oryginalnym przepisie jest jeszcze guma ksantanowa, ale jej nie miałam. Jeśli macie na podorędziu, to trzeba jej dodać 1 1/2 łyżeczki.
Wierzch:
50 g orzechów włoskich (ja dałam laskowe)
4 łyżki jasnego cukru Muscovado
2,5 cm kawałek korzenia imbiru (starty na drobnej tarce)
skórka z jednej, tym razem dużej, cytryny
2-3 jabłka (dowolne, wypestkowane i pokrojone na cieniutkie półksiężyce)
odrobina soku z cytryny
3 łyżki miodu
3 łyżki oliwy z oliwek
Piekarnik nagrzewamy do 200℃. Blachę do pieczenia wykładamy papierem do pieczenia. Odstawiamy.
Ciasto wyciągamy z lodówki i rozwałkowujemy. Wycinamy 3 lub 4 tartaletki - możemy wyciąć je np. karbowaną formą do tartaletek właśnie. Nie pieczemy ich w formie. Procedura, jak przy wycinanych ciastkach. Możemy też użyć czegoś po prostu okrągłego.
Nakłuwamy je w kilku miejscach widelcem i przykryte wkładamy do lodówki na czas, kiedy będziemy przygotowywać resztę tarty.
Orzechy mielimy w młynku do kawy albo malakserze na proszek. W misce łączymy orzechowy proszek, cukier, starty imbir i skórkę z cytryny. "Krem" rozprowadzamy po naszych tartaletkach, zostawiając 1 cm margines. Układamy jabłka w spiralny wzorek tak, żeby przykryły ciasto. Skrapiamy sokiem z cytryny.
W garnuszku podgrzewamy miód i oliwę. Rozsmarowujemy miksturę pędzelkiem po wierzchu tarty.
Pieczemy 25 min., aż wierzch się zezłoci. Studzimy całkowicie na kratce. Uwaga! Trzeba je przenosić bardzo szeroką szpatułką, bo się rozlecą inaczej.
Smacznego!
poniedziałek, 26 marca 2012
Sałatka ziemniaczana
Kolejna propozycja od pani Peltre. Zdjęcia nie są tak piękne, jak w książce, ale sałatka jest niezła. Jak dla mnie jest w niej trochę za dużo cebuli, ale to pewnie przez to, że ja cebuli w zasadzie nie lubię - następnym razem zrobię bez. No i nie dodałam orzeszków pinii, bo się za późno zorientowałam. Jeśli je macie na podorędziu - nie wahajcie się ich użyć :)
Super w tej sałatce wyglądają jajka przepiórcze. Tak elegancko :)
Zresztą...spróbujcie sami, a co!
Sałatka ziemniaczana
(na 2 porcje)
1/2 małej czerwonej cebuli
sól morska
6 jajek przepiórczych (albo 2 kurze, jeśli nie macie dostępu do przepiórczych, choć w tym wypadku polecam jednak przepiórcze - wyglądają uroczo!)
1/2 szklanki (65 g) zielonego groszku (świeżego lub mrożonego)
340 g ziemniaków (u nie to oznaczało 3)
2-3 rzodkiewki (pokrojone na cieniutkie plasterki)
1/2 łyżki szczypiorku (pokrojonego drobniutko)
1 łyżka natki pietruszki (posiekanej)
1 łyżka liści bazylii (posiekanej)
pieprz
Sos:
sól morska, pieprz
1/2 łyżeczki francuskiej musztardy Dijon
1 1/2 łyżki soku z cytryny
40 ml oliwy z oliwek
Cebulę zalewamy zimną wodą i odstawiamy na 20 min. Wszystko po to, żeby potem nie szczypała w oczy przy krojeniu. Po 20 min. osuszamy ją i drobno kroimy - albo w kosteczkę albo w piórka.
Jajka wkładamy ostrożnie do gotującej się wody na 3 min. Po tym czasie płuczemy zimną wodą, żeby ich nie "przegotować". Obieramy ze skorupki i przekrawamy na pół. Jajka przepiórcze są naprawdę delikatne, więc trzeba się z nimi obchodzić, jak z...jajkiem ;) Jeśli używamy kurzych, możemy pozwolić sobie na nieco większe użycie siły :) Kurze jajka gotujemy 6 min, a kroimy na ćwiartki. Obojętnie, których jajek użyjemy, po "oporządzeniu" - odstawiamy.
Groszek wrzucamy do osolonej, wrzącej wody. Gotujemy 3 min. Przelewamy zimną wodą. Odstawiamy.
Ziemniaki gotujemy na parze ok. 15 min. Pozwalamy im ostygnąć. Kroimy na grube raczej plasterki lub na ćwiartki, jak kto lubi.
Mieszamy wszystko w misce (delikatnie). Posypujemy zieleniną i, jeśli mamy, uprażonymi orzeszkami pinii (myślę, że możemy np. spróbować też z prażoną dynią).
Sos: wszystkie składniki mieszamy aż do uzyskania kremowej, aksamitnej konsystencji.
Polewamy sałatkę. Doprawiamy solą i pieprzem. Pałaszujemy :)
Smacznego!
Super w tej sałatce wyglądają jajka przepiórcze. Tak elegancko :)
Zresztą...spróbujcie sami, a co!
Sałatka ziemniaczana
(na 2 porcje)
1/2 małej czerwonej cebuli
sól morska
6 jajek przepiórczych (albo 2 kurze, jeśli nie macie dostępu do przepiórczych, choć w tym wypadku polecam jednak przepiórcze - wyglądają uroczo!)
1/2 szklanki (65 g) zielonego groszku (świeżego lub mrożonego)
340 g ziemniaków (u nie to oznaczało 3)
2-3 rzodkiewki (pokrojone na cieniutkie plasterki)
1/2 łyżki szczypiorku (pokrojonego drobniutko)
1 łyżka natki pietruszki (posiekanej)
1 łyżka liści bazylii (posiekanej)
pieprz
Sos:
sól morska, pieprz
1/2 łyżeczki francuskiej musztardy Dijon
1 1/2 łyżki soku z cytryny
40 ml oliwy z oliwek
Cebulę zalewamy zimną wodą i odstawiamy na 20 min. Wszystko po to, żeby potem nie szczypała w oczy przy krojeniu. Po 20 min. osuszamy ją i drobno kroimy - albo w kosteczkę albo w piórka.
Jajka wkładamy ostrożnie do gotującej się wody na 3 min. Po tym czasie płuczemy zimną wodą, żeby ich nie "przegotować". Obieramy ze skorupki i przekrawamy na pół. Jajka przepiórcze są naprawdę delikatne, więc trzeba się z nimi obchodzić, jak z...jajkiem ;) Jeśli używamy kurzych, możemy pozwolić sobie na nieco większe użycie siły :) Kurze jajka gotujemy 6 min, a kroimy na ćwiartki. Obojętnie, których jajek użyjemy, po "oporządzeniu" - odstawiamy.
Groszek wrzucamy do osolonej, wrzącej wody. Gotujemy 3 min. Przelewamy zimną wodą. Odstawiamy.
Ziemniaki gotujemy na parze ok. 15 min. Pozwalamy im ostygnąć. Kroimy na grube raczej plasterki lub na ćwiartki, jak kto lubi.
Mieszamy wszystko w misce (delikatnie). Posypujemy zieleniną i, jeśli mamy, uprażonymi orzeszkami pinii (myślę, że możemy np. spróbować też z prażoną dynią).
Sos: wszystkie składniki mieszamy aż do uzyskania kremowej, aksamitnej konsystencji.
Polewamy sałatkę. Doprawiamy solą i pieprzem. Pałaszujemy :)
Smacznego!
niedziela, 25 marca 2012
Ciastka z migdałami, białą czekoladą i żurawiną
Z okazji niedzieli, szybkie (o ile się ma składniki) i naprawdę pyszne, chrupiące i...zdrowe ciacha przekąskowe :) Przepis zaczerpnięty z nieustająco inspirującej książki Beatrice Peltre, o której pisałam wcześniej. Przyznaję, że znów dokonałam pewnych modyfikacji, ale nie sądzę, żeby ich wpływ był jakiś doniosły;) W oryginalnym przepisie są mąka quinoa i płatki quinoa oraz fleur de sel, które zastąpiłam odpowiednio: mąką kukurydzianą, płatkami gryczanymi i solą morską (zwykłą). Jest też ekstrakt z wanilii, którego po prostu nie posiadam, więc go...pominęłam. Sprawdziło się, choć nie wiem, jak smakowałby oryginał. Może kiedyś wypróbuję. Na pewno wtedy zdam relację.
Tymczasem - pyszne, niedzielne ciastka do herbaty przed Wami :)
Ciastka z migdałami, białą czekoladą i żurawiną
(z przepisu wychodzi około 14 dużych, 8-9 cm, ciastek; można zrobić mniejsze oczywiście)
60 g mąki kukurydzianej
30 g mąki z prosa
45 g mąki ryżowej
50 g płatków gryczanych
1/2 łyżeczki sody
1/4 łyżeczki soli morskiej (ja dałam tak dwie szczypty)
113 g masła (miękkiego)
110 g brązowego cukru (osobiście uważam, że można dać trochę mniej)
1 małe jajko kurze albo 3 przepiórcze
100 g posiekanych migdałów bez skórki* (posiekanych dość drobno)
125 g białej czekolady** (posiekanej)
60 g suszonej żurawiny
Piekarnik nagrzewamy do 190℃. Dwie blaszki wykładamy papierem do pieczenia i odstawiamy.
W misce łączymy mąki, płatki, sodę i sól. Odstawiamy.
W misie miksera ucieramy masło z cukrem, na puszystą, jasną masę. Następnie wbijamy jajko/jajka. Ucieramy aż do połączenia się składników. Dodajemy mieszankę mąk. Miksujemy do połączenia. Na końcu wrzucamy migdały, czekoladę i żurawinę. Mieszamy na wolnych obrotach.
Papier do pieczenia delikatnie smarujemy masłem i układamy na nim uformowane ręką ciasteczka - dowolnej wielkości, takie, na jakie mamy ochotę. Zachowujemy między nimi pewne odstępy, bo ciacha rosną trochę. Pieczemy 14 min (pod koniec można wyłączyć dół i dopiekać tylko górę - ja tak robię na ostatnie 4 min.).
Po wyjęciu z piekarnika odstawiamy do wystygnięcia. To konieczne, żeby ciastka nabrały zwięzłej, acz kruchej struktury.
Reasumując: proste, a pyszne :)
Smacznego!!
* ja dałam ze skórką i też były ok, ale najpierw je podprażyłam na suchej patelni
** 125 g to tabliczka + pasek z kolejnej :) Bezglutenowe czekolady robi Goplana - gwoli przypomnienia
p.s. ciastka absolutnie zgodne z oryginalnym przepisem tutaj.
Tymczasem - pyszne, niedzielne ciastka do herbaty przed Wami :)
Ciastka z migdałami, białą czekoladą i żurawiną
(z przepisu wychodzi około 14 dużych, 8-9 cm, ciastek; można zrobić mniejsze oczywiście)
60 g mąki kukurydzianej
30 g mąki z prosa
45 g mąki ryżowej
50 g płatków gryczanych
1/2 łyżeczki sody
1/4 łyżeczki soli morskiej (ja dałam tak dwie szczypty)
113 g masła (miękkiego)
110 g brązowego cukru (osobiście uważam, że można dać trochę mniej)
1 małe jajko kurze albo 3 przepiórcze
100 g posiekanych migdałów bez skórki* (posiekanych dość drobno)
125 g białej czekolady** (posiekanej)
60 g suszonej żurawiny
Piekarnik nagrzewamy do 190℃. Dwie blaszki wykładamy papierem do pieczenia i odstawiamy.
W misce łączymy mąki, płatki, sodę i sól. Odstawiamy.
W misie miksera ucieramy masło z cukrem, na puszystą, jasną masę. Następnie wbijamy jajko/jajka. Ucieramy aż do połączenia się składników. Dodajemy mieszankę mąk. Miksujemy do połączenia. Na końcu wrzucamy migdały, czekoladę i żurawinę. Mieszamy na wolnych obrotach.
Papier do pieczenia delikatnie smarujemy masłem i układamy na nim uformowane ręką ciasteczka - dowolnej wielkości, takie, na jakie mamy ochotę. Zachowujemy między nimi pewne odstępy, bo ciacha rosną trochę. Pieczemy 14 min (pod koniec można wyłączyć dół i dopiekać tylko górę - ja tak robię na ostatnie 4 min.).
Po wyjęciu z piekarnika odstawiamy do wystygnięcia. To konieczne, żeby ciastka nabrały zwięzłej, acz kruchej struktury.
Reasumując: proste, a pyszne :)
Smacznego!!
* ja dałam ze skórką i też były ok, ale najpierw je podprażyłam na suchej patelni
** 125 g to tabliczka + pasek z kolejnej :) Bezglutenowe czekolady robi Goplana - gwoli przypomnienia
p.s. ciastka absolutnie zgodne z oryginalnym przepisem tutaj.
środa, 21 marca 2012
Quinoa (komosa ryżowa) z soczewicą
Dziś bez specjalnych rozpisywań. W miarę szybka, ale sycąca i wartościowa propozycja obiadowa.
Quinoa (komosa ryżowa) - gatunek rośliny jednorocznej w różnych systemach klasyfikacyjnych zaliczany do rodziny komosowatych lub szarłatowatych. Pochodzi z Ameryki Południowej, gdzie jest uprawiana od 5 tysięcy lat. Była podstawowym pokarmem w państwach Inków i Azteków. Ziarno komosy ryżowej (zwane quinoa lub ryż peruwiański) jest niezwykle bogate w pełnowartościowe białko (zawiera wszystkie aminokwasy niezbędne dla człowieka, co w pokarmach roślinnych jest zupełnie wyjątkowe) oraz w sole mineralne i witaminy, jest więc idealnym składnikiem zrównoważonego odżywiania, zwłaszcza dla wegetarian i wegan. Nie zawiera glutenu, ma też niski indeks glikemiczny.
Quinoa z soczewicą
Quinoa (komosa ryżowa) - gatunek rośliny jednorocznej w różnych systemach klasyfikacyjnych zaliczany do rodziny komosowatych lub szarłatowatych. Pochodzi z Ameryki Południowej, gdzie jest uprawiana od 5 tysięcy lat. Była podstawowym pokarmem w państwach Inków i Azteków. Ziarno komosy ryżowej (zwane quinoa lub ryż peruwiański) jest niezwykle bogate w pełnowartościowe białko (zawiera wszystkie aminokwasy niezbędne dla człowieka, co w pokarmach roślinnych jest zupełnie wyjątkowe) oraz w sole mineralne i witaminy, jest więc idealnym składnikiem zrównoważonego odżywiania, zwłaszcza dla wegetarian i wegan. Nie zawiera glutenu, ma też niski indeks glikemiczny.
Właśnie komosa będzie naszą dzisiejszą bohaterką. Jak ją ugotujecie, zobaczycie, jaka jest...śliczna :) Każde ziarenko ma "ogonek" w postaci kiełka. Polecam się przyjrzeć przed konsumpcją ;)
(z podanych proporcji wychodzi kilka naprawdę dużych porcji)
180 g suchej komosy ryżowej
150 g suchej zielonej soczewicy
2 dość duże cebule
kurkuma, mielona kolendra, mielony kmin, sól
oliwa z oliwek
opcjonalnie: pestki dowolne albo orzechy do posypania; natka pietruszki
Komosę zalewamy wodą w proporcji 1:2 (na porcję komosy, dwukrotnie więcej wody). Solimy. Gotujemy dopóki cała woda nie zostanie wchłonięta.
Soczewicę gotujemy z liściem laurowym (albo kilkoma) w osolonej wodzie, do miękkości.
Cebule kroimy dość drobno. Na dużej patelni rozgrzewamy oliwę z oliwek (tak ze 4 łyżki). Na gorącą oliwę wrzucamy przyprawy - ile lubimy. Ja wrzuciłam: łyżeczkę kurkumy i po 3/4 łyżeczki pozostałych przypraw. Smażymy kilkanaście sekund. Dorzucamy cebulę. Solimy. Smażymy/szklimy kilka minut. Fajnie, jak uda nam się zachować jednak pewną chrupkość cebuli, ale jak nie to też będzie dobrze :)
Wszystko mieszamy, doprawiamy do smaku, jeśli jeszcze ktoś potrzebuje.
Na suchej patelni prażymy orzechy/pestki. Podajemy posypane tymiż lub/i posiekaną drobniutko natką pietruszki.
Smacznego!
poniedziałek, 19 marca 2012
Bananowe muffiny z orzechami laskowymi i czekoladą
Jak już wspomniałam ostatnio, jestem zauroczona książką Beatrice Peltre "La Tartine Gourmande. Recipes for an inspired life". Całkowicie! Spowoduje to prawdopodobnie liczne moje odniesienia do tej lektury :) Zacznę już dziś.
Na dobry początek: muffiny. Bo zawsze się udają :)
Zmieniłam trochę składniki, ponieważ aktualnie nie posiadam mąki z quinoa (dałam kukurydzianą) i też wyszło pyszne! Muffiny są nieprzesłodzone, trochę śniadaniowe, trochę deserowe. Sprawdzają się i z kawą i z herbatą, i z owocem jakimś "mokrym", i ze świeżym sokiem owocowym czy warzywnym. Po prostu - pełna uniwersalność! Poza tym są delikatne i wilgotne (dzięki bananom i jogurtowi głównie). Polecam Wam wypróbowanie właśnie takich "dziwnych", innych niż biała, mąk. To dodaje im uroku i zdecydowanie wpływa na ten niebanalny smak. Początkowo miałam opory, żeby zastosować mąkę gryczaną w słodkim wypieku, ale... cieszę się, że zaryzykowałam :) Smakuje naprawdę wyśmienicie, dodając muffinom takiego właśnie nieco-śniadaniowo-wytrawnego wymiaru.
Ach! No i są całkowicie bezglutenowe, co oznacza, że nikomu nie zaszkodzą :) (kolejny kamyczek do uniwersalności)
Polecam!
Muffiny bananowe z orzechami laskowymi i czekoladą
na 12 babeczek
40 g orzechów laskowych
2 duże jajka kurze lub 10 przepiórczych
100 g brązowego cukru (jasnego)
113 g masła* (roztopionego)
1/4 szklanki jogurtu naturalnego (ja wlałam 2/3 małego kubeczka jogurtu nat. Danone)
70 g mąki gryczanej
120 g mąki kukurydzianej (w oryginale quinoa)
60 g mąki orzechowej (ja dałam arachidową)
szczypta soli
1 łyżeczka proszku do pieczenia (u mnie bg)
1/2 łyżeczki sody
3 dojrzałe banany (rozgniecione)
90 g gorzkiej czekolady** (nalepiej min. 70% kakao; posiekana)
Orzechy podgrzewamy na suchej patelni (na średnim ogniu) przez 4-5 min. Następnie zawijamy w ściereczkę i pocierając, zdejmujemy skórkę. Siekamy. Uwaga! Orzechy są na początku bardzo gorące - uważajcie, żeby się nie poparzyć (szczególnie uważamy, jeśli pomagają nam dzieci).
Piekarnik podgrzewamy do 180℃. 12-dołkową formę do muffinów wykładamy papilotkami.
Do misy miksera wrzucamy jajka i cukier. Ucieramy na jasną, gładką masę. Dodajemy roztopione masło i jogurt. Mieszamy na wolnych obrotach. W misce (innej) mieszamy mąki, proszek do pieczenia, sodę i sól. Dodajemy do masy jajecznej. Mieszamy tylko do połaczenia się składników. Na końcu dodajemy banany, orzechy i czekoladę. Mieszamy, przekładamy do papilotek i pieczemy 25-30 min (do suchego patyczka).
Studzimy na kratce.
Smacznego!!
*Jeśli nie macie wagi, autorka podaje, że 113 g jest równe 8 łyżkom
** Uwaga początkujący bezglutenowcy! Większość czekolad zawiera śladowe ilości glutenu. Bezglutenowe czekolady robi Goplana - gorzka 60%.
Na dobry początek: muffiny. Bo zawsze się udają :)
Zmieniłam trochę składniki, ponieważ aktualnie nie posiadam mąki z quinoa (dałam kukurydzianą) i też wyszło pyszne! Muffiny są nieprzesłodzone, trochę śniadaniowe, trochę deserowe. Sprawdzają się i z kawą i z herbatą, i z owocem jakimś "mokrym", i ze świeżym sokiem owocowym czy warzywnym. Po prostu - pełna uniwersalność! Poza tym są delikatne i wilgotne (dzięki bananom i jogurtowi głównie). Polecam Wam wypróbowanie właśnie takich "dziwnych", innych niż biała, mąk. To dodaje im uroku i zdecydowanie wpływa na ten niebanalny smak. Początkowo miałam opory, żeby zastosować mąkę gryczaną w słodkim wypieku, ale... cieszę się, że zaryzykowałam :) Smakuje naprawdę wyśmienicie, dodając muffinom takiego właśnie nieco-śniadaniowo-wytrawnego wymiaru.
Ach! No i są całkowicie bezglutenowe, co oznacza, że nikomu nie zaszkodzą :) (kolejny kamyczek do uniwersalności)
Polecam!
Muffiny bananowe z orzechami laskowymi i czekoladą
na 12 babeczek
40 g orzechów laskowych
2 duże jajka kurze lub 10 przepiórczych
100 g brązowego cukru (jasnego)
113 g masła* (roztopionego)
1/4 szklanki jogurtu naturalnego (ja wlałam 2/3 małego kubeczka jogurtu nat. Danone)
70 g mąki gryczanej
120 g mąki kukurydzianej (w oryginale quinoa)
60 g mąki orzechowej (ja dałam arachidową)
szczypta soli
1 łyżeczka proszku do pieczenia (u mnie bg)
1/2 łyżeczki sody
3 dojrzałe banany (rozgniecione)
90 g gorzkiej czekolady** (nalepiej min. 70% kakao; posiekana)
Orzechy podgrzewamy na suchej patelni (na średnim ogniu) przez 4-5 min. Następnie zawijamy w ściereczkę i pocierając, zdejmujemy skórkę. Siekamy. Uwaga! Orzechy są na początku bardzo gorące - uważajcie, żeby się nie poparzyć (szczególnie uważamy, jeśli pomagają nam dzieci).
Piekarnik podgrzewamy do 180℃. 12-dołkową formę do muffinów wykładamy papilotkami.
Do misy miksera wrzucamy jajka i cukier. Ucieramy na jasną, gładką masę. Dodajemy roztopione masło i jogurt. Mieszamy na wolnych obrotach. W misce (innej) mieszamy mąki, proszek do pieczenia, sodę i sól. Dodajemy do masy jajecznej. Mieszamy tylko do połaczenia się składników. Na końcu dodajemy banany, orzechy i czekoladę. Mieszamy, przekładamy do papilotek i pieczemy 25-30 min (do suchego patyczka).
Studzimy na kratce.
Smacznego!!
*Jeśli nie macie wagi, autorka podaje, że 113 g jest równe 8 łyżkom
** Uwaga początkujący bezglutenowcy! Większość czekolad zawiera śladowe ilości glutenu. Bezglutenowe czekolady robi Goplana - gorzka 60%.
niedziela, 18 marca 2012
Domowa chałwa z bakaliami
Dla wszystkich wielbicieli tej sezamowej słodkości :)
Niebo (choć bardzo słodkie) w gębie!! Czas przygotowania: 5 min.
Przepis podpatrzony i wypróbowany u zaprzyjaźnionych dusz :)
Domowa chałwa z bakaliami
200 g sezamu (z do tej pory wypróbowanych najlepszy jest z Sante)
4 łyżki miodu (dowolnego, jaki lubicie)
garść bakalii (np. mieszanki studenckiej) lub orzechów włoskich (posiekanych)
Sezam mielimy w młynku do kawy na proszek. Miód roztapiamy (ale nie gotujemy (!) tylko odrobinę podgrzewamy, żeby stał się płynny i nie stracił właściwości). Bakalie/orzechy włoskie rozdrabniamy. Wszystko razem mieszamy łyżką lub w mikserze. Przekładamy masę (klei się - tak ma być) do prostokątnej formy (np. ceramicznej) i wstawiamy do lodówki (powiedzmy, że na godzinę lub dłużej, choć bez tego też wytrzyma, ale trudniej pokroić).
Po wyjęciu, kroimy w kwadraty (kwadraciki) i...jemy :)
Smacznego!
Niebo (choć bardzo słodkie) w gębie!! Czas przygotowania: 5 min.
Przepis podpatrzony i wypróbowany u zaprzyjaźnionych dusz :)
Domowa chałwa z bakaliami
200 g sezamu (z do tej pory wypróbowanych najlepszy jest z Sante)
4 łyżki miodu (dowolnego, jaki lubicie)
garść bakalii (np. mieszanki studenckiej) lub orzechów włoskich (posiekanych)
Sezam mielimy w młynku do kawy na proszek. Miód roztapiamy (ale nie gotujemy (!) tylko odrobinę podgrzewamy, żeby stał się płynny i nie stracił właściwości). Bakalie/orzechy włoskie rozdrabniamy. Wszystko razem mieszamy łyżką lub w mikserze. Przekładamy masę (klei się - tak ma być) do prostokątnej formy (np. ceramicznej) i wstawiamy do lodówki (powiedzmy, że na godzinę lub dłużej, choć bez tego też wytrzyma, ale trudniej pokroić).
Po wyjęciu, kroimy w kwadraty (kwadraciki) i...jemy :)
Smacznego!
czwartek, 15 marca 2012
Tarta à la ruskie
W przededniu wiosny zawsze (albo często) mam ochotę na ziemniaki (w końcu jestem Wielkopolanką!).
Zrobiłam wczoraj wstępny po-zimowy porządek w ogrodzie - przynajmniej ZA domem, poczułam zbliżające się słońce i ciepło, śpiewające ptaki, zapach ziemi, wiosenną grę światłocieni i jakoś zrobiło mi się lżej na duszy. Bliskość ziemi, jej zapach, atmosfera przygotowywania się do czegoś nowego, czystego, pięknego działają lepiej niż cokolwiek innego. No, może poza dobrym jedzeniem :)
Pracując, sprzątając, porządkując, myślałam sobie mimochodem o...jedzeniu. Ba! I napadła mnie nieodparta ochota na...tartę. W ubiegłym tygodniu doszła do mnie w końcu wyczekana książka Beatrice Peltre "La Tartine Gourmande. Recipes for an inspired life". Jest WSPANIAŁA! Ciepła, bezpretensjonalna, pastelowo szczęśliwa i prosta. Napiszę jeszcze o niej, bo z pewnością będę czerpać pełnymi garściami z zamieszczonych tam przepisów (wprost lub jako inspiracja). Obiecuję.
Tak czy inaczej, lektura tej pozycji przyczyniła się zapewne w dość znaczącym stopniu do mojej tarto-chętki :)
A jak już wspomniałam - od jakiegoś czasu moje kulinarne myśli "prześladowały" również ziemniaki :)
Tarta à la ruskie to moja próba połączenia dwóch chęci, pragnień, potrzeb - francuskiej i...poznańskiej.
Osobiście uważam, że udana :)
Zalecam wypróbowanie w celu zbudowania własnej opinii.
Ciasto:
90 g mąki ryżowej
50 g mąki gryczanej
40 g mąki z prosa
85 g zimnego masła
3 jajka przepiórcze albo jedno małe kurze
3 łyżki wody mineralnej (zimnej!)
szczypta soli
Farsz:
2,5 dużego ziemniaka (albo 4 średnie) - ugotowane i przeciśnięte przez praskę
1 średnia czerwona cebula
250 g (1 kostka) białego sera (najlepiej tłustego)
100 g kefiru lub kwaśnej śmietany
sól, pieprz, kurkuma
oliwa z oliwek
Ciasto:
Mąki mieszamy ze szczyptą soli, wysypujemy na stolnicę. Masło siekamy z mąką (jak na kruche ciasto). W połowie siekania, w środku "masy" robimy dołek, wbijamy jajko/jajka i wlewamy wodę. Zagniatamy szybko zwięzłe ciasto (nie przejmujcie się, jeśli składniki nie od razu się połączą - masło w końcu ociepli się od temperatury rąk i sklei mąkę). Formujemy kulę, zawijamy w folię i wkładamy do lodówki na min. godzinę.
Ja robię tak, że od razu wyklejam ciastem formę i wstawiam do lodówki, ale robię tak dlatego, że nie bardzo mi wychodzi wałkowanie kruchego ciasta ;) W każdym razie opcje są dwie. Jeśli wybierzecie tę zgodną ze sztuką (czyli 1) - po wyjęciu ciasta z lodówki należy je rozwałkować (można między dwoma kawałkami folii spożywczej) i przenieść na formę, wykleić ją równo, nadmiar ciasta obciąć i wykorzystać do czegoś sensownego (np. tartaletki).
Farsz:
Ziemniaki gotujemy w osolnej wodzie. Ugotowane przeciskamy przez praskę. Mieszamy z serem.
Na patelni rozgrzewamy oliwę z oliwek, wsypujemy 1/2-3/4 łyżeczki kurkumy, smażymy kilka(naście) sekund, dodajemy pokrojoną drobno cebulę. Solimy. Smażymy na trochę zmniejszonym ogniu kilka minut. Dodajemy do masy ziemniaczano-serowej. Doprawiamy solą i pierzem. Na końcu dodajemy kefir/śmietanę. Mieszamy. Konsystencja powinna być aksamitna, ale nie płynna.
Po upływie godziny (lub więcej) nagrzewamy piekarnik do 180℃.
Wyciągamy ciasto z lodówki. Obojętnie, którą drogą poszliśmy - na skróty czy dłuższą, z wałkowaniem, ciasto, które w ten czy inny sposób znalazło się w foremce, nakłuwamy w kilku miejscach widelcem i wstawiamy do piekarnika na 15 min.
Następnie wyciągamy, wypełniamy tartę masą "ruską" i wstawiamy z powrotem na 30 min. Po 15 min. wyłączamy dolną grzałkę. Możemy włączyć termoobieg na ostatnie 10 min (ja tak zrobiłam).
Studzimy troszkę i pałaszujemy (np. z jakąś sałatką). Doskonała na drugi dzień :)
Uwaga - ciasto jest bardzo kruche, więc do przenoszenia najlepiej użyć bardzo szerokiego noża lub tej szpatułki do ciasta :)
Wydaje się pracochłonne, ale nie jest takie - słowo!
Smacznego!
Zrobiłam wczoraj wstępny po-zimowy porządek w ogrodzie - przynajmniej ZA domem, poczułam zbliżające się słońce i ciepło, śpiewające ptaki, zapach ziemi, wiosenną grę światłocieni i jakoś zrobiło mi się lżej na duszy. Bliskość ziemi, jej zapach, atmosfera przygotowywania się do czegoś nowego, czystego, pięknego działają lepiej niż cokolwiek innego. No, może poza dobrym jedzeniem :)
Pracując, sprzątając, porządkując, myślałam sobie mimochodem o...jedzeniu. Ba! I napadła mnie nieodparta ochota na...tartę. W ubiegłym tygodniu doszła do mnie w końcu wyczekana książka Beatrice Peltre "La Tartine Gourmande. Recipes for an inspired life". Jest WSPANIAŁA! Ciepła, bezpretensjonalna, pastelowo szczęśliwa i prosta. Napiszę jeszcze o niej, bo z pewnością będę czerpać pełnymi garściami z zamieszczonych tam przepisów (wprost lub jako inspiracja). Obiecuję.
Tak czy inaczej, lektura tej pozycji przyczyniła się zapewne w dość znaczącym stopniu do mojej tarto-chętki :)
A jak już wspomniałam - od jakiegoś czasu moje kulinarne myśli "prześladowały" również ziemniaki :)
Tarta à la ruskie to moja próba połączenia dwóch chęci, pragnień, potrzeb - francuskiej i...poznańskiej.
Osobiście uważam, że udana :)
Zalecam wypróbowanie w celu zbudowania własnej opinii.
Tarta à la ruskie
Ciasto:
90 g mąki ryżowej
50 g mąki gryczanej
40 g mąki z prosa
85 g zimnego masła
3 jajka przepiórcze albo jedno małe kurze
3 łyżki wody mineralnej (zimnej!)
szczypta soli
Farsz:
2,5 dużego ziemniaka (albo 4 średnie) - ugotowane i przeciśnięte przez praskę
1 średnia czerwona cebula
250 g (1 kostka) białego sera (najlepiej tłustego)
100 g kefiru lub kwaśnej śmietany
sól, pieprz, kurkuma
oliwa z oliwek
Ciasto:
Mąki mieszamy ze szczyptą soli, wysypujemy na stolnicę. Masło siekamy z mąką (jak na kruche ciasto). W połowie siekania, w środku "masy" robimy dołek, wbijamy jajko/jajka i wlewamy wodę. Zagniatamy szybko zwięzłe ciasto (nie przejmujcie się, jeśli składniki nie od razu się połączą - masło w końcu ociepli się od temperatury rąk i sklei mąkę). Formujemy kulę, zawijamy w folię i wkładamy do lodówki na min. godzinę.
Ja robię tak, że od razu wyklejam ciastem formę i wstawiam do lodówki, ale robię tak dlatego, że nie bardzo mi wychodzi wałkowanie kruchego ciasta ;) W każdym razie opcje są dwie. Jeśli wybierzecie tę zgodną ze sztuką (czyli 1) - po wyjęciu ciasta z lodówki należy je rozwałkować (można między dwoma kawałkami folii spożywczej) i przenieść na formę, wykleić ją równo, nadmiar ciasta obciąć i wykorzystać do czegoś sensownego (np. tartaletki).
Farsz:
Ziemniaki gotujemy w osolnej wodzie. Ugotowane przeciskamy przez praskę. Mieszamy z serem.
Na patelni rozgrzewamy oliwę z oliwek, wsypujemy 1/2-3/4 łyżeczki kurkumy, smażymy kilka(naście) sekund, dodajemy pokrojoną drobno cebulę. Solimy. Smażymy na trochę zmniejszonym ogniu kilka minut. Dodajemy do masy ziemniaczano-serowej. Doprawiamy solą i pierzem. Na końcu dodajemy kefir/śmietanę. Mieszamy. Konsystencja powinna być aksamitna, ale nie płynna.
Po upływie godziny (lub więcej) nagrzewamy piekarnik do 180℃.
Wyciągamy ciasto z lodówki. Obojętnie, którą drogą poszliśmy - na skróty czy dłuższą, z wałkowaniem, ciasto, które w ten czy inny sposób znalazło się w foremce, nakłuwamy w kilku miejscach widelcem i wstawiamy do piekarnika na 15 min.
Następnie wyciągamy, wypełniamy tartę masą "ruską" i wstawiamy z powrotem na 30 min. Po 15 min. wyłączamy dolną grzałkę. Możemy włączyć termoobieg na ostatnie 10 min (ja tak zrobiłam).
Studzimy troszkę i pałaszujemy (np. z jakąś sałatką). Doskonała na drugi dzień :)
Uwaga - ciasto jest bardzo kruche, więc do przenoszenia najlepiej użyć bardzo szerokiego noża lub tej szpatułki do ciasta :)
Wydaje się pracochłonne, ale nie jest takie - słowo!
Smacznego!
środa, 14 marca 2012
Pierogi orkiszowe z tofu
Wersja wegańska "ruskich". I... w zasadzie moje pierwsze pierogi. Wiem, wiem, jak można nie umieć robić pierogów! No nie umiem. A właściwie nie umiałam. Trochę są koślawe i nierówne, ale... w żołądku i tak się wszystko wymiesza, prawda? :)
Tak czy inaczej - jestem z nich trochę dumna! I były pyszne :)
Przepis oryginalny znalazłam na "amatorskim blogu kulinarnym WEGANIE" - skądinąd fantastycznym :)
Spróbujcie - z ciekawości - nawet, jeśli uwielbiacie klasyczne ruskie z białym serem.
Pierogi orkiszowe z tofu
Ciasto:
2 szklanki mąki orkiszowej (u mnie typ 700 - innej nie miałam)
3/4 szklanki mąki bezglutenowej (koncentrat uniwersalny - dzięki niej są delikatniejsze)
1 szklanka wody
sól - wg uznania
Farsz:
1 kostka tofu naturalnego (180g)
4 średnie ziemniaki (ugotowane)
1 średnia cebula
1 ząbek czosnku
oliwa z oliwek
sól, pieprz (do smaku)
kurkuma (dla koloru)
Na patelni rozgrzewamy oliwę z oliwek/olej. Na gorący sypiemy kurkumę - ile kto lubi (a jak ktoś nie lubi, niech nie sypie) - myślę, że tak z 1/2-3/4 łyżeczki. Smażymy kilka(naście) sekund i dodajemy cebulę i czosnek (drobno posiekany albo przeciśnięty przez praskę).
Ziemniaki ugniatamy razem z tofu. Dodajemy cebulę z czosnkiem. Mieszamy, doprawiamy. Gotowe.
Teraz ciasto.
Do dużej miski wsypujemy mąkę orkiszową, sól, wlewamy wodę i mieszamy. Powinniśmy otrzymać klejącą się...masę. Stopniowo dodajemy mąkę bezglutenową. Efekt: nieklejąca się (nadmiernie) kula ciasta.
Wszystkie powyższe czynności możemy też powierzyć mikserowi :)
Kolejny etap: wykładamy ciasto na stolnicę posypaną mąką i wyrabiamy. Jak się będzie kleić - posypujemy mąką (troszkę). Rozwałkowujemy na jakieś 2-3 mm (możemy sobie ciasto podzielić, żeby było wygodniej). Wykrawamy dowolne kształty, np. kółka szklanką czy coś - na środek kładziemy małą kuleczkę nadzienia. Zlepiamy (jak nie będą chciały współpracować, wewnętrzne krawędzie posmarować wodą - odrobinką). Wrzucamy do gotującej się, osolonej wody i trzymamy tam, dopóki nie wypłyną na powierzchnię (jakieś 3 min.).
Mnie najbardziej smakują odsmażone :)
Smacznego!
Tak czy inaczej - jestem z nich trochę dumna! I były pyszne :)
Przepis oryginalny znalazłam na "amatorskim blogu kulinarnym WEGANIE" - skądinąd fantastycznym :)
Spróbujcie - z ciekawości - nawet, jeśli uwielbiacie klasyczne ruskie z białym serem.
Pierogi orkiszowe z tofu
Ciasto:
2 szklanki mąki orkiszowej (u mnie typ 700 - innej nie miałam)
3/4 szklanki mąki bezglutenowej (koncentrat uniwersalny - dzięki niej są delikatniejsze)
1 szklanka wody
sól - wg uznania
Farsz:
1 kostka tofu naturalnego (180g)
4 średnie ziemniaki (ugotowane)
1 średnia cebula
1 ząbek czosnku
oliwa z oliwek
sól, pieprz (do smaku)
kurkuma (dla koloru)
Na patelni rozgrzewamy oliwę z oliwek/olej. Na gorący sypiemy kurkumę - ile kto lubi (a jak ktoś nie lubi, niech nie sypie) - myślę, że tak z 1/2-3/4 łyżeczki. Smażymy kilka(naście) sekund i dodajemy cebulę i czosnek (drobno posiekany albo przeciśnięty przez praskę).
Ziemniaki ugniatamy razem z tofu. Dodajemy cebulę z czosnkiem. Mieszamy, doprawiamy. Gotowe.
Teraz ciasto.
Do dużej miski wsypujemy mąkę orkiszową, sól, wlewamy wodę i mieszamy. Powinniśmy otrzymać klejącą się...masę. Stopniowo dodajemy mąkę bezglutenową. Efekt: nieklejąca się (nadmiernie) kula ciasta.
Wszystkie powyższe czynności możemy też powierzyć mikserowi :)
Kolejny etap: wykładamy ciasto na stolnicę posypaną mąką i wyrabiamy. Jak się będzie kleić - posypujemy mąką (troszkę). Rozwałkowujemy na jakieś 2-3 mm (możemy sobie ciasto podzielić, żeby było wygodniej). Wykrawamy dowolne kształty, np. kółka szklanką czy coś - na środek kładziemy małą kuleczkę nadzienia. Zlepiamy (jak nie będą chciały współpracować, wewnętrzne krawędzie posmarować wodą - odrobinką). Wrzucamy do gotującej się, osolonej wody i trzymamy tam, dopóki nie wypłyną na powierzchnię (jakieś 3 min.).
Mnie najbardziej smakują odsmażone :)
Smacznego!
Subskrybuj:
Posty (Atom)