czwartek, 31 marca 2011

Babeczki bananowo-kajmakowe



                

W moim ogrodzie Pani Wiosna śmieje się pełną gębą! Z dziką rozkoszą odkrywam nowe kwiaty, pierwsze listki czy pączki, których jeszcze wczoraj nie było. Dziś przywitał mnie przepiękny, delikatny i szlachetny biały krokus. Jest jakiś taki... bajkowy. Z łatwością mogę sobie wyobrazić, że to zaklęta w kwiat królewna. Uwielbiam bajki i ich nie-zawsze-różowy świat.
Magicznie wygląda też trawnik usiany tu i ówdzie stokrotkami (myślę, że za 2 tygodnie zrobi się z tego kwiecisty kobierzec!). Lubię te bezpretensjonalne, proste kwiatki. Są takie...naturalne i świeże.

Za oknem słońce, śpiew ptaków i wiosenne zapachy, a w kuchni babeczki z bananami i kremem kajmakowym.
Prościutkie, można zjeść na śniadanie lub deser. Nie dodałam do nich cukru, który był w przepisie - pozostałam tylko przy kajmaku, dzięki czemu są odpowiednio słodko-nieprzesłodzone.
Ta wersja jest absolutnie bezglutenowa. Polecam wypróbować - smakują naprawdę dobrze! Jeśli ktoś nie chce eksperymentować - użyjcie normalnej mąki pszennej.



Babeczki bananowo-kajmakowe
(zmodyfikowałam przepis z Whiteplate)


2 średnie banany (mogą być przejrzałe)
100 g mąki kukurydzianej
100 g mąki ryżowej
80 g masła
120 g masy kajmakowej (z puszki) albo krówkowej
1 łyżeczka proszku do pieczenia (jeśli bezglutenowy to czubata łyżeczka)
2 jajka kurze lub 7 przepiórczych

Piekarnik rozgrzewamy do 180 st. C. Masło roztapiamy w garnuszku. Banany rozdrabniamy w misce, dorzucamy jajka, masło i kajmak - mieszamy na w miarę gładką masę. Dodajemy mąki z proszkiem. Mieszamy wszystko łyżką. Formę muffinkową wykładamy papilotkami, napełniamy ciastem.
Pieczemy ok 25 min. Sprawdzamy patyczkiem. Może się okazać, że trzeba piec trochę dłużej - nie jest to kłopot ani sygnał, że babeczki nam się nie udały. Cierpliwie pieczemy dalej. Do 35 min. max. :)
Babeczki są jasne z wierzchu i takie mają być. Nie należy oceniać stopnia upieczenia do kolorze "skórki".

Smacznego!

środa, 30 marca 2011

Hummus i rudzik

Odkryłam, że mój ogród jest rajem dla... ornitologa.
 Ile tutaj przylatuje przedstawicieli ptasiego grona! A jacy są śliczni!
Ostatnio przyleciały dwie prześliczne, wielkie sójki. Wróble, szpaki, wrony, gawrony, sikorki to stali bywalcy.
Moim wczorajszym gościem był śliczny ptaszek wielkości wróbla, z pięknym, pomarańczowym żabotem pod szyją. Popytałam tu i tam i okazało się, że to rudzik. Naprawdę uroczy i elegancki gentleman!


A jak tylko wyjrzy rano słonko - mam tu prawdziwy polifoniczny, ptasi koncert. Takie prywatne ptasie radio.

Skoro już mowa o poranku - na dziś: hummus - jedna z prostszych past do chleba lub wafli ryżowych, jeśli ktoś chleba nie może.



Hummus

puszka ciecierzycy (lub tyle samo - 250 g ugotowanej wcześniej)
2-3 łyżki tahini* (pasty z sezamu) na puszkę ciecierzycy
1-2 ząbki czosnku
1/2 łyżeczki soli (jeśli używamy ciecierzycy z puszki), więcej, jeśli gotowanej - do smaku
2-3 łyżki oleju lnianego
3-4 łyżki przegotowanej wody
sok z połowy cytryny

Ciecierzycę osączamy na sitku. Przekładamy do jakiegoś wysokiego pojemnika, dodajemy pozostałe składniki i rozdrabniamy ręcznym blenderem tak długo, aż wyjdzie nam gładka, jak masło orzechowe, masa.
Solimy do smaku tak, jak lubimy. Przechowujemy w lodówce.
Bardzo smaczna z ogórkiem kiszonym lub awokado. 
Można też dodać świeżo mielony pieprz lub/i chilli, jak ktoś lubi ostrzej.

Smacznego!





*jeśli nie mamy gotowej tahini, przygotujmy sobie 5 łyżek ziaren sezamu i 2 łyżki oliwy extra virgin. Ziarna prażymy na suchej patelni. Jak zrobią się złote - ale nie brązowe! - zdejmujemy je z ognia, studzimy i mielimy w młynku lub blenderem ręcznym. Dodajemy oliwę i dokładnie miksujemy na gładką masę.

niedziela, 27 marca 2011

Słoneczny krem z kalafiora i długo oczekiwana wiosenność



Po wczorajszym ataku wycofującej się już zimy, dziś (choć nadal zimno) było tak fantastycznie słonecznie, że aż się buzia sama uśmiechała! W związku z nadejściem wiosny, postanowiłam ugotować moją ulubioną, słoneczną i pyszną zupę kalafiorową. Lubię zupy krem. Ta jeszcze szczególnie smaczna z dodatkiem prażonych pestek lub orzechów. Dziś - z płatkami migdałów.


Krem z kalafiora z płatkami migdałów

1 kalafior średni
2 średnie marchewki
2 średnie pietruszki
1/4 dużego selera
por (też średni)
kurkuma, pieprz, sól, gałka muszkatołowa
oliwa z oliwek (2-3 łyżki)

Na rozgrzaną w garnku oliwę wrzucamy kurkumę (łyżeczkę albo półtorej). Po 30 sekundach dodajemy pokrojony w plasterki por. Solimy. Smażymy chwilę do "półmiękkości". Dodajemy pokrojone w kostkę (może być duża i tak to potem zmiksujemy) - marchewkę, pietruszkę i seler. Smażymy chwilę. Dorzucamy kalafior, podzielony na różyczki. Zalewamy wodą tyle, żeby przykryło warzywa. Solimy. 
Gotujemy na małym ogniu. Pod przykryciem. 
Kiedy warzywa będę miękkie, zdejmujemy z ognia i miksujemy na krem. Dodajemy świeżo zmielony pieprz 
i gałkę muszkatołową (najlepiej świeżo startą). Jeśli jest za mało słone - sól.



Podajemy posypane prażonymi płatkami migdałów.

Smacznego!


...i jeszcze mój wiosenny ogród na deser :)


piątek, 25 marca 2011

Galette z cukinią i ricottą



Dziś miałam gości (bardzo lubię gości!), zatem trzeba było wymyślić coś specjalnego. Nie chciałam jednak żadnych skomplikowanych dań, które wymagają wielu godzin spędzonych w kuchni, bo ani nie miałam wielu godzin, ani ochoty - bo za oknem przepiękna wiosna, ptaszki śpiewają, kwiaty kwitną, żyć się chce, śpiewać i tańczyć, a nie stać przy garnkach! (choć ja w sumie lubię te garnki i wszystkie czynności z nimi związane - no, może poza zmywaniem).

Szukałam, szukałam i szukałam. Znajdowałam tysiące pomysłów i inspiracji i... im dalej zagłębiałam się w zbiory kucharskie/blogerskie, tym bardziej rzedła mi mina. Miałam absolutny mętlik w głowie... W końcu postanowiłam zaufać losowi i... wylosować. Traf padł na galette.


Galette to rodzaj bardzo cienkiego francuskiego naleśnika z mąki gryczanej. Ważne jest, żeby ciasto przed smażeniem odpoczywało 24 godziny w lodówce, dzięki temu jest potem elastyczne, cienkie i nie rozrywa się na patelni.
Moje galette to rodzaj...ciasta - coś pomiędzy pizzą a tarta. Delikatne, choć trochę tłuste, jak wszystkie półkruche ciasta. Cieniutkie na środku, z grubszym, zawijanym brzegiem. Doskonałe zarówno na ciepło, jak i na zimno.

Oryginalny przepis znalazłam tu - na nowoodkrytym, wspaniałym blogu Smitten Kitchen.


Galette z cukinią i ricottą


Ciasto:
1 i 1/4 szklanki mąki orkiszowej (ja dałam trochę więcej, bo ciasto mi się strasznie kleiło) - schłodzonej w lodówce przez 30 min
1/4 łyżeczki soli
120 g zimnego, niesolonego masła (posiekać w kostkę i włożyć do lodówki)
1/4 szklanki kwaśnej śmietany (miałam 18%)
2 łyżeczki soku z cytryny
1/4 szklanki bardzo zimnej wody

Farsz:
2 małe cukinie (lub jedna duża) - pokrojone na plasterki (takie 0,5 cm)
1 duża łyżka oliwy z oliwek + jedna łyżeczka
1-2 ząbki czosnku (przeciśnięte przez praskę)
1/2 szklanki ricotty
1/2 szklanki startego parmezanu
1/4 szklanki startego koziego sera (twardego) - w przepisie jest mozarella, ja wolę kozi
1 łyżka posiekanych liści bazylii (ja robiłam bez tego, bo moi goście nie lubią)

Do posmarowania brzegów:
3 żółtka przepiórcze lub 1 kurze wymieszane z łyżeczką wody.


Przygotowanie ciasta:
Mikserem w dużej misce mieszamy masło i mąkę z solą tak, żeby utworzyło się mnóstwo małych grudek mączno-maślanych. Można to też zrobić, siekając masło z mąką na stolnicy (jak na kruche ciasto) i troszkę zagniatając.
Śmietanę ubijamy (lub intensywnie mieszamy) z sokiem z cytryny i wodą. Dodajemy do mąki z masłem i znów mieszamy (mikserem lub łyżką). Przekładamy wszystko na stolnicę i szybko wyrabiamy gładkie ciasto (można trochę podsypać mąką, gdyby się kleiło). Zawijamy je w folię i wkładamy na godzinę do lodówki.

Przygotowanie nadzienia:
Cukinię kroimy w plasterki, układamy w naczyniu lub na papierowym ręczniku. Solimy odrobinę i odstawiamy na 30 min. Po tym czasie cukinia puści sok. Osuszamy ją zatem delikatnie drugim papierowym ręcznikiem.
W międzyczasie do miseczki wlewamy oliwę i mieszamy ją z przeciśniętym przez praskę czosnkiem. Odstawiamy.
Ricottę mieszamy z pozostałymi serami, dodajemy łyżeczkę oliwy z czosnkiem, sól i pieprz. Przykrywamy, wstawiamy do lodówki.

Przygotowanie galette:
Piekarnik nagrzewamy do 200 st. C. Na papierze do pieczenia rozwałkowujemy ciasto na koło o średnicy mniej więcej 30 cm. Na środku układamy masę serową, a potem cukinię (i bazylię, jeśli ktoś robi taką wersję). Zostawiamy 5 cm brzegu. Kiedy masa i cukinia są nałożone, zawijamy brzegi i smarujemy je żółtkiem z wodą. Wstawiamy do piekarnika i pieczemy ok. 40 min.
Po upieczeniu odstawiamy na 5 min.

I podajemy.

Doskonale smakuje z sałatką z roszponki, sałaty lodowej, pomidorów i koziego sera z sosem winegret.

Efektowne i pożywne danie. Polecam.



Smacznego!



czwartek, 24 marca 2011

Babeczki z białym serem



Nastała wiosna, a nią chęć na zdecydowanie większą ilość chrupiących warzyw, soczystych owoców i lekkich posiłków. Uzbrojona po zęby we wczesnowiosenne pomysły kulinarne ruszyłam do boju i... kupiłam twaróg :)
O roszponce, papryce, cukinii, awokado, pomidorach itp. jeszcze będzie - obiecuję, ale teraz zapraszam na sernikowe babeczki ze skórką pomarańczową.

Babeczki z białym serem
(źródło: Moje Wypieki)

SUCHE:
2 szklanki mąki orkiszowej
1/2 szkl. brązowego cukru
szczypta soli
1 łyżeczka proszku do pieczenia (jeśli bezglutenowy to 1 i 1/3)
1 łyżeczka sody
1 łyżeczka cukru waniliowego (albo wanilinowego, jeśli ktoś nie ma takiego z prawdziwą wanilią)

MOKRE:
1 duży kefir albo jogurt naturalny
100 g masła (roztopionego)
2 jajka kurze lub 7 przepiórczych (roztrzepane)

MASA SEROWA:
250 g twarogu (np. President - taki zmielony, jak do serników)
1 żółtko kurze (3 przepiórcze)
1 cukier wanilinowy/waniliowy
garść skórki pomarańczowej

Piekarnik nagrzewamy do 190 st. C. Formę 12-dołkową wykładamy papilotkami.
Suche składniki łyżką mieszamy z mokrymi.
Twaróg ucieramy z żółtkiem/żółtkami i cukrem.
Nakładamy po jednej łyżce ciasta / masy serowej. Kończymy ciastem (u mnie się zmieściły 3 warstwy).

Pieczemy 40 min. Sprawdzamy patyczkiem, czy suche. Wyjmujemy. Studzimy na kratce.

Jak ostygną posypujemy cukrem pudrem. Najlepsze na zimno. Na podwieczorek lub śniadanie następnego dnia.

Smacznego!

środa, 23 marca 2011

Ciasto czekoladowo-bananowe



Jakiś mam bananowy czas teraz :) kolejne ciasto z wykorzystaniem tych słonecznych, "uśmiechniętych" owoców. Poza tym - kupiłam sobie w końcu wagę kuchenną! Więc teraz będę bardzo dokładne dane podawać :)
Ten przepis, to taki z gatunku prostych i szybkich. Ciasto jest świetne nawet kilka dni po upieczeniu - nadal wilgotne i czekoladowe!
Polecam, jak ktoś nie ma czasu na codzienne pieczenie (bo kto z nas ma?) albo miejsca w żołądku na zjedzenie całego ciasta w jeden dzień (chociaż może to raczej rozsądek niż miejsce? ;) ).


Ciasto czekoladowo-bananowe (bezglutenowe)
(oryginalny przepis znaleziony tutaj)

100 g gorzkiej czekolady (tabliczka)
150 g masła
170 g brązowego cukru
100 g mąki bezglutenowej biszkoptowej
75 g mąki gryczanej
3 jajka kurze lub 9 przepiórczych
2 łyżeczki proszku do pieczenia (bezglutenowego albo zwykłego troszkę mniej)
25 g naturalnego kakao
3 banany średnie (albo 2 duże)

Czekoladę rozpuszczamy w kąpieli wodnej. W misce mieszamy mąki, kakao i proszek. Masło ucieramy z cukrem na gładką, jasną masę. Powoli dodajemy po jednym jajku (w przypadku przepiórczych można po 2-3 dodawać). Ucieramy. Najwygodniej robić to mikserem, ale kulą też się da, jakby ktoś się uparł (albo nie miał miksera).
Następnie do masy powoli przesiewamy suche (mąki, kakao, proszek). Mieszamy łyżką. Dodajemy rozgniecione banany (ja je zmiksowałam na kompletną papkę) i czekoladę. Znów mieszamy. Dokładnie mieszamy :)
Masę przekładamy do wysypanej mąką (np. gryczaną czy ryżową, czy inną jeszcze) foremki (keksówki) i pieczemy 60 min. w 180 st. C.
Po tym czasie sprawdzamy patyczkiem, czy upieczone. Wyciągamy, studzimy na kratce. Ostudzone ciasto zawijamy w folię albo przykrywamy czymś szklanym, tudzież wkładamy do szklanego pojemnika jakiegoś.

Smacznego!

niedziela, 20 marca 2011

Muffiny bananowe z białą czekoladą (całkowicie bezglutenowe!)





Choć powinnam raczej skupić się teraz na niskokalorycznych sałatkach, nie mogłam się oprzeć pokusie wykorzystania pozostałych w koszyczku 4 bananów :)
Jednocześnie skończyła mi się mąka orkiszowa, więc dzisiejszy eksperyment jest absolutnie i totalnie bezglutenowy.
W wersji jeszcze ciepłej muffiny smakują genialnie! (wersji wystudzonej nie zdążyłam jeszcze spróbować)
Dzięki mące kukurydzianej są sycące, dzięki bananom - wilgotne, a czekolada zapewnia pożądaną słodycz (to przekąska dla tych-co-wolą-bardziej-słodkie-słodkości :)).


Muffiny z bananami i białą czekoladą


125 g mąki kukurydzianej
130 g mąki ryżowej*
1/3 szklanki roztopionego masła
4 łyżki jogurtu naturalnego
3/4 tabliczki białej czekolady
4 banany (mogą być takie zbyt dojrzałe)
1 łyżeczka proszku do pieczenia (bezglutenowego, jeśli ktoś nie może normalnego)
1 mała łyżeczka sody
szczypta soli
1/3 szkl. brązowego cukru (może być nawet mniej, bo biała czekolada jest naprawdę słodka)
1 jajko kurze lub 3 przepiórcze
1 łyżeczka ekstraktu z wanilii lub aromat waniliowy, jeśli ktoś nie ma ekstraktu (ja nie miałam)

Suche składniki mieszamy w jednej misce. Masło roztapiamy, jajko/jajka roztrzepujemy, banany rozgniatamy, czekoladę siekamy na małe kawałeczki. Mokre mieszamy (to, co powyżej + jogurt) i dodajemy do suchych. Łyżką jakąkolwiek łączymy wszystko (nie musi być super dokładnie).

Piekarnik nagrzewamy do 180 st. C. Formę na 12 dołków wykładamy papilotkami, napełniamy ciastem i pieczemy ok 25 min. Sprawdzamy patyczkiem. Jeśli suchy - wyjmujemy. Studzimy na kratce.

Smacznego!

*obie mąki można zamienić mąką pszenną, jeśli ktoś woli i/lub może

sobota, 19 marca 2011

Wyzwanie: pieczony pstrąg (z sałatką z roszponki i koziego sera)



    




Bardzo lubię pstrągi. Kiedyś nie byłam w stanie znieść faktu, że podawane są w całości - z głową, ogonem i...oczami! Względy smakowe przegrywały z estetyką. To było kiedyś. Potem nauczyłam się jeść pstrągi pod warunkiem, że głowę miały przykrytą liściem sałaty :)

Z zamiarem nauczenia się przyrządzania pstrąga właśnie, nosiłam się co najmniej od pół roku.
Jednak przerażała mnie perspektywa dotykania całej ryby... Wiem, że to może brzmieć dziwnie, ale filet to jakoś inaczej - nie wygląda, jak ryba... i przede wszystkim - nie ma oczu i głowy! (ogon mnie tak nie "wzrusza":) ).

Wczoraj postanowiłam rzucić rękawicę moim obawom i lękom irracjonalnym. 
Kupiłam pstrąga.

Postanowiłam przyrządzić go dość prosto - lekka przerwa na "marynatę" i do piekarnika w folii. Udało się wyśmienicie :)


Pieczony pstrąg z ziołami 

1 średni pstrąg (wypatroszony)
3 łyżki oliwy z oliwek
garść świeżego rozmarynu
garść świeżej bazylii
2 ząbki czosnku
kawałek masła
sól, pieprz

Rybę myjemy dokładnie, nacieramy solą i pieprzem (w środku i na zewnątrz). Z każdej strony robimy centymetrowe nacięcia i wciskamy tam pół lub ćwierć ząbka czosnku (obranego oczywiście) i bazylię. Brzuch ryby smarujemy oliwą (od środka rzecz jasna) i napełniamy rozmarynem i bazylią (jeśli nam jeszcze została). Wierzch również smarujemy oliwą, pakujemy w zgrabną paczuszkę z folii aluminiowej i wkładamy na kilka godzin do lodówki.
Po czasie "leżakowania" wyciągamy rybę, otwieramy zawiniątko, dodajemy trochę masła, zamykamy szczelnie i wkładamy do nagrzanego do temp. 180 st. C piekarnika. Pieczemy w sumie 30 min. Po 20 min. otwieramy paczuszkę i trzymamy pozostałe 10 min w takiej otwartej wersji.

Doskonale smakuje z sałatką poniższą.

Sałatka z sałaty lodowej, roszponki i koziego sera

5 liści sałaty lodowej
garść listków roszponki
garść pestek dyni (uprażonych)
kawałek koziego sera (twardego) - pokruszony/pokrojony
sos winegret z musztardą

Sałatę rwiemy na kawałeczki, wrzucamy roszponkę i ser. Polewamy sosem. Na suchej patelni prażymy dynię. Dorzucamy. Mieszamy i voila!




Smacznego!

środa, 16 marca 2011

Zupa z soczewicy i przedwiośnie



















Przedwiośnie (a do tego przednówek!) to dziwna pora - pierwsze promyki słońca i ciepło budzą uśpione zimowym chłodem nadzieje, zachęcone zmianą rośliny chętnie wystawiają główki na świat, głodne ptaki wyfruwają z gniazd w poszukiwaniu jedzenia, wszystko się budzi...
 To piękne, choć złudne nieco. Dziś już znów niebo zasnuły gęste chmury, temperatura spadła znacznie bliżej 0, niż 10 stopni. W marcu, jak w garncu w końcu, więc czemu tu się dziwić.

Na okoliczność zmiennej aury, proponuję dziś zupę z soczewicy, która jest dla mnie ewidentnie zimowa, ale kolor ma piękny i jasny, jak zaklęte w nasionach słońce! Taki marcowy mix :)




Zupa z soczewicy:
1 mały seler
1 średnia marchewka
1 mała pietruszka
1 średnia cebula
3 ząbki czosnku
3/4 szklanki suchej pomarańczowej soczewicy
kurkuma, kolendra mielona, sól, pieprz
oliwa z oliwek

Cebulę kroimy drobno, czosnek również (można przecisnąć przez praskę). Pozostałe warzywa ścieramy na tarce o grubych oczkach albo kroimy na bardzo cienkie paseczki. Na rozgrzaną oliwę wrzucamy 1/2-1 łyżeczki kurkumy i 1/2 łyżeczki kolendry. Smażymy chwilę, żeby się aromatami podzieliły. Dodajemy cebulę z czosnkiem. Szklimy (posoliwszy najpierw). Następnie dorzucamy starte/pokrojone warzywa. Podsmażamy chwilę. Dolewamy wody tyle, żeby zakryło warzywa i jeszcze troszkę :) Jak się zagotuje - wrzucamy soczewicę, zmniejszamy gaz i, jeśli się da, pod przykryciem gotujemy powolutku, aż wszystko będzie miękkie. Ba! Nawet powiedziałabym - rozgotowane. Na koniec dodajemy sól i pieprz do smaku. Odstawiamy na chwilę, żeby się wszystko przegryzło i zajadamy, aż nam się uszy trzęsą :)

p.s. soczewica wypija z reguły sporo wody - można ją spokojnie uzupełniać (dolewać znaczy:) ). Smacznego!

piątek, 11 marca 2011

Zupa z sałaty



Lubię tę zupę - kojarzy mi się z cieplejszym czasem, za którym już trochę tęsknię... 
Co prawda, sałata zimą pozostawia wiele do życzenia, nie pachnie tak, jak powinna (ba! w ogóle nie pachnie), nawet nie do końca wygląda super naturalnie, ale nie mogłam się powstrzymać.
Ta wersja jest trochę gęstsza, niż taka, którą robię wtedy, kiedy jest ciepło i słonecznie, bo przecież mamy dopiero początek marca i temperatura raczej nie przekracza 10 st., czyli...trzeba się ogrzewać, a nie chłodzić :)
Tak samo traktuję Dhal i zupę z soczewicy - jako rozgrzewacze.


Zupa z sałaty

1 sałata (masłowa - taka zwykła)
1 por
1 duża cebula
3/4 łyżki masła
1 litr bulionu warzywnego (bez glutaminianu sodu!)
60 g białego ryżu (w wersji zimowej - w wersji letniej ok 40 g)
2 ząbki czosnku
1 duża marchewka
2 liście laurowe
gałka muszkatołowa (najlepiej taka do ścierania)
słodka śmietana 18%
sól, pieprz
opcjonalnie: rokietta (45 g)

Masło rozpuszczamy w garnku (dużym). Pora i cebulę kroimy na plasterki, wrzucamy do garnka i dusimy pod przykryciem 3-4 min., aż warzywa będą miękkie.
Wlewamy bulion i dodajemy ryż, marchewkę (pokrojoną w plasterki), czosnek, liść laurowy i szczyptę soli. Zmniejszamy ogień i gotujemy pod przykryciem 25-30 min. Wyrzucamy liść laurowy.
Dodajemy sałatę i gotujemy przez 10 min. do momentu, aż liście będą miękkie. Mieszamy od czasu do czasu.
Zupę lekko studzimy i miksujemy (w blenderze, malakserze lub przy pomocy jakiegokolwiek innego rozdrabniacza). Dodajemy śmietanę i gałkę muszkatołową (ile kto lubi). Stawiamy zupę na średnim ogniu na 5 min. Mieszamy od czasu do czasu. Jeśli jest zbyt gęsta - dolewamy wody. Próbujemy, dodajemy sól i pieprz, jeśli to konieczne.
W wersji z rokiettą - dodajemy ją w tym momencie i jeszcze przez 2 min. zupę gotujemy. 

Serwujemy z grzankami, groszkiem ptysiowym lub bez niczego (ja tak lubię najbardziej).

Dzięki zmiksowanemu ryżowi zupa jest bardzo gęsta i pożywna. Jeśli chcemy, żeby była bardziej płynna - dodajmy mniej ryżu :)



Smacznego!


Ciasto bananowe 2








Ciasto bananowe to jeden z moich ulubionych pomysłów śniadaniowych (dopóki nie ma świeżych owoców).
Tym razem skorzystałam z tego przepisu, przerobiwszy go po swojemu.
Miód, banany i ciemna mąka dają mu wartości odżywcze, migdały chrupią cudownie, kefir zapewnia wilgotność, a dzięki przyprawom, ciasto pachnie nieziemsko.

Polecam wstanie godzinę wcześniej i przygotowanie tego ciacha do porannej kawy :) nie będziecie żałować!


Ciasto bananowe z mąką gryczaną

1 szklanka mąki orkiszowej
3/4 szklanki mąki gryczanej
1 1/2  łyżeczki sody
1/2 łyżeczki soli
1 łyżeczka przyprawy do kawy*
1/4 szklanki brązowego cukru
1/4 szklanki miodu
1/3 szklanki oliwy z oliwek
1/4 szklanki kefiru (naturalnego)
1/2 szklanki posiekanych migdałów
2 jajka kurze albo 8 przepiórczych
4 banany (rozgniecione na papkę)
1 torebka cukru wanilinowego albo z prawdziwą wanilią, jak ktoś ma pod ręką

(w oryginalnym przepisie jest też czekolada posiekana albo figi suszone - jakoś nie doczytałam o tej czekoladzie, a myślę, że może być smakowite:) )

Piekarnik nagrzewamy do 170 st. C.

W jednej misce mieszamy suche: mąki, sodę, cukier wanilinowy/waniliowy i brązowy, posiekane migdały (+figi lub czekoladę, jeśli się ktoś zdecyduje na tę opcję).
W drugiej misce roztrzepujemy jajka, dolewamy miód, oliwę i kefir. Mieszamy na gładką masę. Dodajemy do rozgniecionych bananów. Mieszamy łyżką. Kiedy się połączą (szybko to się dzieje), dodajemy do suchych składników. Mieszamy.
Masę przekładamy do foremki keksowej posmarowanej oliwą i wysypanej mąką (np. gryczaną).

Pieczemy godzinę. Sprawdzamy patyczkiem, czy gotowe - jeśli tak - wyciągamy i przez chwilę zostawiamy w foremce (10-15 min.). Potem wyciągamy na kratkę i studzimy (jakieś pół godziny). Kroimy jak będzie przestudzone - łatwiej.

Rewelacyjne z kubkiem czarnej kawy!

Pyszne również 2 dni po upieczeniu (a nawet 3 - o ile dotrwa! :)).


Dobrego dnia!


* zamiast przyprawy do kawy (ja używam podlaskiej przyprawy do kawy z Darów Natury) może też być tea masala, przyprawa do piernika lub mieszanka cynamonu, kardamonu, goździków i imbiru 

wtorek, 8 marca 2011

Powrót do przeszłości czyli garnek rzymski i zapiekanka











Lubię prostotę i naturalność. 
Lubię polne kwiaty na stole przykrytym lnianym obrusem. 
Lubię pachnące jabłka, sok z czarnego bzu, poranną rosę. 
Lubię śpiew ptaków i kawę w surowym, glinianym kubku. 

W ogóle lubię glinę i naczynia z niej wykonane. Kojarzą mi się z prasłowiańszczyzną, z ogniskiem domowym, z jakąś niezwykłą niezłożonością i czystością formy...
I dlatego, kiedy zobaczyłam to, co nazywa się dziś garnkiem rzymskim po prostu się...zakochałam :) Nie do końca w jego funkcjonalności, ile w estetyce, bezpretensjonalności, ludowości swoistej-a-nieprostrokatej.

Gdy dziś dotarła do mnie paczka z dwoma pięknymi naczyniami, od razu postanowiłam, że wtorkowy obiad będzie... glinianym eksperymentem :)

Garnek rzymski to po prostu duża, gliniana...brytfanna :) Piecze się w nim bez użycia tłuszczu praktycznie, w dużej mierze również bez wody. Jest kilka podstawowych zasad użytkowania, ale nie są trudne i na pewno wchodzą w krew/nawyk w miarę użytkowania.

Dzisiejsza potrawa jest absolutną improwizacją i testem, bo jeszcze nie do końca wiem (bo niby skąd!), jak długo się warzywa w tym cudzie piec powinno.


Zapiekanka warzywno-soczewicowa

1 cukinia
7 raczej małych ziemniaków
1 czerwona papryka
2 cebule (czerwona i biała)
3/4 szklanki ugotowanej zielonej soczewicy
kilka cienkich "plasterków" masła
żółty ser
przyprawy: kurkuma, kmin rzymski, sól, pieprz



Ziemniaki obieramy, podgotowujemy w osolonej wodzie z dodatkiem kurkumy i kminu.
Soczewicę gotujemy w osolonej wodzie z liściem laurowym albo dwoma.
Paprykę kroimy na paseczki, cukinię na plasterki.
Cebule siekamy i podsmażamy na oliwie z oliwek (dodając pod koniec kurkumę i kmin).
W odpowiednio przygotowanym garnku rzymskim (namoczonym, itd.), układamy warstwami: ziemniaki, papryka, cukinia, cebule, soczewica, itd. Co jakiś czas (np. po warstwie soczewicowej) dodajemy kilka strzępków/kawałków/cieniuteńkich plasterków masła (jak ktoś nie lubi, można ten krok pominąć). Przykrywamy zapiekankę plasterkami cukiniowymi.
Posypujemy wierzch solą, pieprzem, kurkumą i kminem. Przykrywamy glinianym wieczkiem i wstawiamy do zimnego piekarnika.
Podgrzewamy piekarnik z garnkiem w środku do 200 st. C i pieczemy jeszcze jakieś 20 min (od momentu osiągnięcia 200 st.).
Wyciągamy garnek, stawiamy na desce drewnianej/bambusowej lub innej - ważne, żeby ta powierzchnia nie była zimna, bo glina popęka od różnicy temperatur. Zdejmujemy wieczko, kładziemy 3 plasterki żółtego sera albo ile kto lubi. Przykrywamy jeszcze na chwilę, żeby ser się roztopił i... zjadamy :)


Smacznego!

niedziela, 6 marca 2011

Łosoś z pieczonymi ziemniakami


Ochotę na mięso i ryby mam niezmiernie rzadko. Wolę kasze, ryże, warzywa, owoce.
Od wczoraj prześladowała mnie chętka na...pstrąga, ale że akurat go w sklepie nie było, skusiłam się na łososia.
Tego łososia lepiej zamarynować dzień wcześniej.

Marynowany łosoś z pieczonymi ziemniakami 
(bardzo prosty, dla 2 mało jedzących osób lub jednej głodnej:) )


Marynata: sok z połowy cytryny, białe wino (1/4 kieliszka), oliwa z oliwek, sól, pieprz.

Łosoś (1/2 dużego fileta na osobę)
Ziemniaki (powiedzmy, ze 4 takie małe na osobę)
Rozmaryn, oregano, mięta, tymianek lub co kto lubi do ziemniaków (może być też taka mieszanka do ziemniaków)
Sól, pieprz
1/2 cebuli białej
1/2 cebuli czerwonej
1/4 szkl. białego wytrawnego wina
łyżeczka musztardy (ja miałam sarepską)
suszony lub świeży koperek


Łososia dzień wcześniej pakujemy do marynaty i wszystko razem do lodówki.

Następnego dnia (w porze obiadowej pewnie lub kolacyjnej), obieramy ziemniaki, kroimy na słupki, solimy, dodajemy pieprz i zioła, polewamy oliwą, wrzucamy do żaroodpornego naczynia i wstawiamy do piekarnika rozgrzanego do 200 st. C na minut 20. Można przykryć w pierwszym etapie folia aluminiową.
W tym czasie kroimy cebule na kosteczkę, wrzucamy na rozgrzaną na patelni oliwę, posypujemy odrobiną soli i czekamy aż się zeszli. Do takiej zeszklonej cebuli, wlewamy białe wino z musztardą. dusimy 5 minut. Po 2 min, dorzucamy suszony koperek (jak ktoś ma świeży, to na koniec).
Jak cebule się duszą, wyciągamy zamarynowanego łososia, wkładamy do żaroodpornego naczynia i polewamy gotowym cebulowym "sosem". Przykrywamy, wkładamy do piekarnika na 15-20 min do 200 st. C.

Smacznego!

Niedzielna babka czekoladowo-pomarańczowa

...czyli jak szybko uprzyjemnić sobie niedzielny dzień :)




Bardzo lubię, kiedy w niedzielny poranek w całym domu pachnie ciastem. To taka miła pobudka dla domowników (o ile nie obudzi ich mikser ;) ).

To ciasto znalazłam na Kwestii Smaku. Przerobiłam na bezglutenowe, ale jak ktoś chce lub może - polecam użycie wspomnianej w przepisie mąki tortowej.

Babka jest pyszna, leciuteńka, wilgotna i niezastąpiona na drugie śniadanie/podwieczorek do kubka czarnej, aromatycznej kawy. To jedno z najlepszych ciast, jakie w wersji bezglutenowej udało mi się upiec!
I jeszcze na dodatek - banalnie prosta do zrobienia.
Moja jest w dużej mierze czekoladowa, bo taką wolę, ale jak ktoś preferuje tę "białą" część babki - można proporcje podzielić dowolnie.


Babka czekoladowo-pomarańczowa


120 g masła (miękkiego)
100 gr gorzkiej czekolady (tabliczka) - ja nie miałam tyle gorzkiej, więc u mnie było 25% gorzkiej i 75% mlecznej
skórka starta z 1 pomarańczy (jak ktoś chce, żeby było mniej pomarańczowe - zetrzeć 1/2 pomarańczy)
1/2 szkl. mleka sojowego lub zwykłego
1/3 szkl. kwaśnej śmietany 18%
120 g mąki ryżowej
110 g mąki bezglutenowej (biszkoptowej)
1 lyżeczka bezglutenowego proszku do pieczenia
1 łyżeczka sody
2 jajka kurze (albo 7 przepiórczych)
150 g cukru

Masło wyciągamy z lodówki, żeby się ogrzało, piekarnik nagrzewamy do 170 st. C. Z pomarańczy ścieramy skórkę (sparzywszy bestię wcześniej), czekoladę rozpuszczamy w kąpieli wodnej.
W kubeczku mieszamy mleko ze śmietaną, w misce nr 1 - mąki z proszkiem i sodą, w misce nr 2 - roztrzepujemy jajka.
Mikserem ucieramy masło z cukrem na gładką, puszystą masę (ok. 10 min - ja ucierałam krócej). Potem dodajemy powoli jajka - po trochu.
Jak się ładnie utrze, dodajemy (również powoli i w małych ilościach - tak powiedzmy na 3-4 części): mąkę i mleko ze śmietaną. Ucieramy na wolnych obrotach albo ręką.
Jak już uzyskamy aksamitną masę, dzielimy ją na dwie części - można równe, można nie :)
do jednej dodajemy skórkę pomarańczową, do drugiej - czekoladę.
Keksówkę smarujemy masłem i wysypujemy mąką/bułką tartą lub wykładamy papierem do pieczenia. Nakładamy ciasto po łyżce i na koniec bierzemy patyczek taki długi i robimy kilka ósemek albo innych wzorków, żeby nam się ta babka zrobiła marmurkowa taka :)

Wsadzamy do pieca i pieczemy minut 50. Sprawdzamy patykiem czy sucha, jeśli tak - wyciągamy i przez jakieś 15 min. zostawiamy w foremce. Później przekładamy na deseczkę, żeby się wystudziła do końca (chociaż ciepła też jest doskonała :) ).

Smacznej niedzieli!

piątek, 4 marca 2011

Po prostu pizza




Po nieprzyzwoitej wręcz ilości słodkości wczorajszych, dziś przyszedł obowiązkowy czas na coś konkretnego, słonego i obiadowego. Wybór padł na pizzę.
Lubię to włoskie danie - smaczne, domowe i jakieś takie...rodzinne. Choć rodzinności u mnie mało (jeszcze...), smakowitość i domowość mają swoje absolutnie priorytetowe miejsce.
Zatem... pizza. Po prostu.


Pizza 

Ciasto:
200 g mąki jakiej się chce (orkiszowej, bezglutenowej, pszennej - lub pomieszanych - ja wzięłam resztkę mąk z wczorajszych pączków: bezglutenowa + ryżowa + orkiszowa)
pół szklanki ciepłej wody
pół paczki suchych drożdży
szczypta soli
1/3 łyżeczki cukru


Sos pomidorowy:
3/4 szklanki passaty
2 łyżeczki koncentratu pomidorowego
oregano lub zestaw ziół do pizzy
sól, pieprz
łyżka oliwy z oliwek

Na pizzę:
co się lubi - ja dałam to, co było w lodówce, czyli: paprykę, pomidora, oliwki zielone, groszek, czerwoną cebulę, ser żółty (zwykły i z czosnkiem niedźwiedzim)


W szklance z ciepłą wodą rozpuszczamy drożdże, cukier, oliwę z oliwek. Odstawiamy na 5 minut.
Mąkę/mąki i szczyptę soli wysypujemy na stolnicę lub do dużej miski, robimy dołek na środku i powoli, zagarniając mąkę łączymy z wodą, drożdżami, itd. Wyrabiamy ciasto 10 min do gładkiej wersji.
Robimy kuleczkę zgrabną, wkładamy do miseczki, smarujemy delikatnie wierzch oliwą, przykrywamy ściereczką i odstawiamy w ciepłe miejsce na godzinę.

W międzyczasie nagrzewamy piekarnik do 220 st. Na ostatnie 20 min przed wyrośnięciem ciasta, wkładamy blaszkę do piekarnika, coby się ogrzała.
Po godzinie, jak już ciasto urośnie, robimy z niego placek cienki (można troszkę rozwałkować) - ja robię to na papierze do pieczenia, bo mam blachę średniej jakości i się przykleja (obojętnie, czy posmaruję oliwą czy nie). Pizzę szybko smarujemy sosem pomidorowym, nakładamy dodatki i do piekarnika. Na jakieś 15 min. Trzeba sprawdzać, czy ciasto nie jest już surowe, a ser roztopiony. Czasem trzeba dać pizzy (szczególnie tej z ciemnej mąki) więcej czasu.

Wyjąć, pokroić na piękne trójkąty, polać resztą sosu pomidorowego i zajadać.

Smacznego!



czwartek, 3 marca 2011

Pączki - a jednak!



Naprawdę lubię pączki. Zawszę jadłam ich w ten Tłusty Czwartek dużo, stałam w długich kolejkach i nie przejmowałam się kaloriami. A tutaj - werdykt: mąki z glutenem jeść nie wolno! I co teraz? Pączków też nie wolno...? Cały poranny czas było mi strasznie smutno...
Aż w końcu... Eureka! Od czego mam jako-taką intuicję kulinarną?
Pogrzebałam trochę w przepisach różnych, poinspirowałam się, otworzyłam lodówkę, zerknęłam na regał kuchenny i...wymyśliłam swoją wersję pączków tłustoczwartkowych :) Jest w nich trochę mąki orkiszowej, którą mogę jeść, więc nie są takie ortodoksyjnie bezglutenowe, ale myślę, że spokojnie można ją w całości zastąpić ryżową albo jaką z manioku czy kukurydzianą (kolor będzie ładny).


Pączki prawie-bezglutenowe

1 szkl. mąki bezglutenowej (uniwersalny koncentrat)
3/4 szkl. mąki ryżowej
3/4 szkl. mąki orkiszowej
1 szklanka mleka sojowego
3/4 opakowania suchych drożdży (czyli ok 4-5 g)
6 łyżek brązowego cukru
4 łyżki roztopionego masła
5 jajek przepiórczych (albo 2 zwykłe)

smalec do smażenia (można też olej albo Plantę - jak kto woli)


Mleko podgrzewamy troszkę (ciepłe ma być, ale nie gorące). Rozpuszczamy w nim 1 łyżkę cukru i drożdże. Mieszamy. Odstawiamy w ciepłe miejsce do wyrośnięcia (na 30 min).
Mąki mieszamy w misce z cukrem pozostałym. Jajka ubijamy (można to zrobić trzepaczką albo mikserem - ja miksera akurat nie mam), masło topimy. Po pół godzinie sprawdzamy, czy zaczyn się "ruszył" (tzn. urósł troszkę, na powierzchni pojawiły się bąbelki). Jeśli tak - wlewamy do niego jajka i masło. Delikatnie mieszamy i przelewamy do mąk z cukrem. łagodnie i powoli mieszamy, aż powstanie gładkie ciasto (bez grudek). Kiedy już nam się to uda - przykrywamy ściereczką i odstawiamy w ciepłe miejsce na godzinę.


Po tej godzinie, wstawiamy na gaz duży garnek i roztapiamy smalec/Plantę lub podgrzewamy olej. Warto tłuszcz podgrzewać wolno (na średnim ogniu lub w połowie "stawki" na płycie). Trochę dłużej poczekamy, ale unikniemy potem efektu, że pączek z zewnątrz się spali, a w środku będzie surowy.

Na papierze do pieczenia formujemy małe kuleczki (jak się nie uda kuleczki to się nie przejmujcie - to ciasto bardzo się klei) - najlepiej łyżką albo łyżką i nożem (do pomocy:) ).


Wrzucamy kawałeczek pączkowego ciasta - jeśli nie przykleja się do dnia, nie opada i natychmiast otacza go milion małych bąbelków - można zacząć działać.

Trzeba tych pączków pilnować, żeby nam się nie spaliły, ale to w sumie miłe zajęcie :)

Jak będą brązowe i chrupiące, wyciągamy na papierowy ręcznik, żeby nadmiar tłuszczu wchłonął.
Możemy wrzucić testowo dwa i sprawdzić, czy się "dosmażyły" w środku. Jeśli tak - smażymy dalej, jeśli nie (a z zewnątrz są brązowe, musimy ochłodzić troszkę tłuszcz -> zmniejszamy gaz i czekamy chwilę).

Te pączki to wersja bez nadzienia. Następne zrobię z powidłami :)
Można sobie dżem albo powidła położyć obok i wcinać.

Smacznego!!