niedziela, 27 lutego 2011

Namaste i curry z warzywami

Indie...
Przedmiot marzeń, snów, kraina tysiąca twarzy i wcieleń, świętych krów i przepaści klasowych, nieziemskich kolorów i nowych smaków.
Nie wszystkie smaki indyjskie lubię... Tak naprawdę, to większość potraw jest dla mnie zbyt ostra. Tam, dzieci jedzą zielone chilli, jak cukierki. Brrrr!
A jednak, to dla Europejczyka czarodziejska przestrzeń. Ten kraj jest w każdym calu   i n n y. Inaczej pachnie, inaczej smakuje, inaczej brzmi. To fascynujące, choć początkowo naprawdę trudno patrzeć na niego bez europejskich "filtrów", ocen i systemów wartości. A tak się nie da, bo tam wszystko wymyka się absolutnie wszelkim naszym kryteriom czy podziałkom. Tego kraju trzeba doświadczać. Pozwolić, żeby płynął przez nas strumieniem. Poddać się jego hipnotycznemu czarowi. 
...bo naprawdę warto.

Przez ostatni tydzień, z różnych względów i z różnymi ludźmi, rozmawiałam o Indiach. Tak się jakoś dziwnie zdarzyło, że nagle kilka osób zaczęło się tym tematem interesować. Synchronicznie. I dobrze. I pięknie, bo warto tam pojechać, choć raz w życiu!
Moja przyjaciółka mieszka teraz w Indiach ze swoim mężem. I pisze o nich - o Indiach. Ciekawie pisze, "ze środka". Zainteresowanym polecam: India News

I przez te wszystkie rozmowy, wspomnienia, sentymenty, postanowiłam dziś zaserwować sobie coś indyjskiego - bardzo szybkiego, wygodnego i...smacznego!








Curry z warzyw
(przepis oryginalny - moja inspiracja - pochodzi z książki The World Vegetarian Cookbook)

1 duża cebula
1/2 papryki (u mnie była zielona)
1/2 puszki ciecierzycy
1/3 puszki groszku 
z 15 fasolek szparagowych (ja użyłam takich ze spiżarnianej półeczki - z zachowanych letnich zbiorów)
puszka pomidorów krojonych (np. z czosnkiem, Valfrutty)
1 cm świeżego imbiru (korzeń)
przyprawy: kurkuma (1 łyżeczka), kminek mielony (1 łyżeczka), kolendra mielona (1 łyżeczka), słodka papryka (1 łyżeczka), papryka chilli (pieprz cayenne) (jak kto lubi - u mnie była 1/4 łyżeczki, a i tak było ostre)
sól (1 łyżeczka)
oliwa z oliwek

Na patelni rozgrzewamy oliwę. Jak jest gorąca wrzucamy pokrojoną cebulę. Solimy. Dajemy chwilę na mocne zeszklenie. Na 30 sekund wrzucamy posiekany korzeń imbiru. Potem zmniejszamy gaz i wrzucamy przyprawy. Smażymy chwilę, żeby się pięknie smaki i aromaty połączyły. Wrzucamy pomidory i paprykę. ok 5-7 min dusimy na maleńkim gazie pod przykryciem, żeby się papryka zrobiła półmiękka. Po tym czasie dodajemy groszek, ciecierzycę i fasolkę pokrojoną na mniejsza kawałki, niż cała fasolka :)
Chwilę dusimy (ale bardziej po to, żeby się zrobiło gorące).
Podajemy. Można się pokusić o posypanie tegoż dania świeżą, posiekaną kolendrą, jak ktoś dysponuje.





Smacznego!

sobota, 26 lutego 2011

Sobotni goście i muffiny z bananami, czekoladą i odrobiną kawy

"Gość w dom - Bóg w dom", zatem dziś mój dom był pełen Bożej obecności :)
(nie tylko ze względu na lokalizację)

Goście to miła odmiana od codziennej "bezludności" wsi. Człowiek, który przekracza próg naszego domu, przynosi ze sobą swoją historię, śmiech, dobre słowo... To cenne. Zabieram, utrwalam i zachowuję na te bardziej szare momenty.

Dzisiejszy dzień w ogóle był dniem niespodzianek. 
Lubię niespodzianki, choć niektóre bywają mocno obarczone emocjonalnymi konsekwencjami.

A jednak "dziś" był dobre i...prawdziwe.



  
Muffiny bananowe z czekoladą i espresso
(oryginalny przepis z Whiteplate)

Przepis po moich modyfikacjach:

4 dojrzałe banany (nie bójmy się takich z prawie czarną skórką)
3/4 szkl. brązowego cukru
150 g masła (topionego)
1/4 szkl pełnotłustego mleka (ja robiłam na sojowym)
1 duże jajko (albo 4 przepiórcze)
1 1/2 szkl mąki orkiszowej
2 łyżeczki mocnego espresso
1,5 łyżeczki proszku do pieczenia (2 łyżeczki, jeśli używamy bezglutenowego)
1 łyżeczka soli (płaska!)
85 gram czekolady białej
85 g czekolady gorzkiej (takiej 90% kakao najlepiej)


Piekarnik nagrzewamy do 180 st. C.

Czekolady kroimy na kosteczkę małą lub łamiemy na małe kawałeczki (jak ktoś ma czekoladowe groszki - można wykorzystać).

W jednej misce umieszczamy: rozgniecione widelcem banany, roztopione masło, mleko, jajko/jajka, espresso i cukier.
W drugiej: mąkę, proszek do pieczenia i sól.

Łączymy zawartości obu misek. Jak już to zrobimy, dorzucamy czekoladowe kawałeczki i mieszamy raz jeszcze (łyżką oczywiście).

Formę wykładamy papilotkami, nakładamy ciasto i pieczemy ok 25-30 min. Sprawdzamy patyczkiem - jeśli jest suchy, wyjmujemy muffiny z piekarnika i studzimy na kuchennej kratce.



Uwaga: muffiny są uzależniające :)

Прятного аппетита!




czwartek, 24 lutego 2011

Wieczorne ciasto bananowe



Bardzo lubię piec w nocy... 

Uwielbiam tę ciszę, spokój, miękką ciemność i wypełniający cały dom zapach... 
To koi serce, zwalnia kołowrót galopujących myśli i emocji, pozwala doświadczać wszystkimi zmysłami...
...tęsknota jest trudna i bolesna...
dobrze więc mieć na podorędziu taki prosty sposób chwilowego jej utulenia.


Ciasto bananowe
(przepis z Whiteplate

4 bardzo dojrzałe banany
150 g brązowego cukru
1 jajko kurze (lub 4 przepiórcze)
75 g miękkiego masła
1 cukier waniliowy
170 g mąki orkiszowej
szczypta soli
1 łyżeczka sody

Nagrzewamy piekarnik do 170 st. C (jak ktoś ma taki piekarnik, jak mój, czyli bez perfekcyjnej regulacji - uspokajam - w 180 st. też się upiecze).
W miseczce rozgniatamy widelcem banany i mieszamy z masłem (ja je rozpuściłam), cukrem brązowym i cukrem waniliowym (ja miałam wanilinowy bez prawdziwej wanilii i też dobre wyszło) i jajkiem.
Do tego domieszać należy mąkę, sól i sodę.
Można dodać aromat waniliowy (ślicznie pachnie potem).
Wymieszać zwykłą łyżką, przełożyć do posmarowanej masłem i wysypanej mąką lub bułką tartą foremki keksowej. Wygładzić powierzchnię troszkę (ręką można). Wsadzić do piekarnika i piec godzinę.

Wyrasta wolno, ale wyrasta - tak, że nie martwcie się, jeśli od razu się nie ruszy :)

Wystudzić w foremce. Podobno najlepszy na następny dzień - jak keks. 

Smacznego!






środa, 23 lutego 2011

Szybki obiad jednogarnkowy i zimowa pora

Dziś króciutko.


Wpadam do domu, głodna, zmęczona i bez chęci wyrafinowanego kucharzenia. Mam 2 godziny, bo muszę jeszcze wrócić na spotkanie w pracy. Kot stęskniony, dom zimny. Nie wiadomo, w co ręce włożyć.Obłęd w trampkach!


Siadam. Uspokajam się - zdecydowanie lepiej planuje się na spokojnie. Wstawiam wodę na herbatę. Jedną ręką głaszczę kota, drugą - układam w piecu brykiety. Po chwili kot jest zadowolony, a w piecu buzuje wesoły ogień. A teraz pora na błyskawiczny obiad z "resztek" :)


Dziś bez superfotek i superprzepisów. Prosto, domowo, codziennie.


Ryż z soczewicą, warzywami i orzechami.


Potrzebne będą nam: ugotowany ryż (taki z wczoraj albo nawet przedwczoraj), ugotowana resztka zielonej soczewicy (jak się nie ma ugotowanej, można dodać pomarańczową - ona się "robi" w potrawie w 3 sekundy prawie), cebula, cukinia, papryka, czosnek, przecier pomidorowy, orzechy ziemne (albo pestki dyni, słonecznika, orzechy włoskie, nerkowce - wszystko pasuje!) i przyprawy (kurkuma, słodka czerwona papryka, suszone pomidory z czosnkiem, sól, pieprz albo - co kto woli lub ma).
I robimy tak:
Na patelni, na oliwie z oliwek, szklimy cebulkę, czosnek i orzechy. Solimy, kurkumujemy. Po chwili dorzucamy paprykę pokrojoną w kosteczkę. Chwilę smażymy, żeby troszkę puściła sok, dodajemy kosteczki cukiniowe (tzn. pokrojoną w kostkę cukinię :) ). Dajemy chwilę na zmięknięcie. Pod przykryciem tę chwilę dajemy - taka odrobina intymności w przegryzaniu się ;) Jak już zmiękną, dorzucamy ugotowane składniki z wczoraj - ryż i zieloną soczewicę (jeśli ktoś ma "surową" pomarańczową - należy wrzucić razem z papryką). Dodajemy pozostałe przyprawy. Solimy, pieprzem posypujemy. Znów dajemy mieszance chwilę. Łyżkę przecieru pomidorowego rozpuszczamy w 1/3 szkl. wody ciepłej - dolewamy do tego, co na patelni. Chwila jeszcze i voila! Gotowe do jedzenia. Na talerzu posypujemy uprażoną dynią albo posiekanymi (mogą być też całe, jak się komuś nie chce - mnie się nie chciało) orzechami.




Smacznego! (bo naprawdę to smaczne:) )


A do Liszek wróciła zima. Zimna, śnieżna i wyniosła. Piękna. Na zewnątrz mróz szczypie w policzki i zamraża czubek nosa, a w domu ciepło, przytulnie, z gorącą herbatą i cicho grającym radiem. Aż chce się wracać...






Niech i Wasze zmarznięte nosy rozgrzewa ciepło domowego ogniska! 

niedziela, 20 lutego 2011

Muffiny z bakaliami - czyli rozpusta w środku nocy!

Zdarza się tak, że znienacka całkiem i zupełnie nieoczekiwanie napada nas ochota na coś słodkiego. Prawda?
I często jest tak, że nie satysfakcjonuje nas zwykła czekolada, czy kupne ciastko. No, przynajmniej ja tak mam. 
Tak się właśnie stało teraz - w środku nocy niemalże (za 20 min. będzie północ) naszła mnie chęć - ba! nawiedziła kulinarna chuć! A, że chuci tej rzucać nie zamierzałam, postanowiłam oddać się jej w ucisk (dobrowolnie!), wykorzystać energię i zrobić bakaliowo-piernikowe muffiny. Po pierwsze - szybko, po drugie - miałam akurat wszystkie potrzebne składniki, po trzecie - miło wstać rano i mieć coś tak dobrego na podorędziu.


Muffiny zainspirowane przepisem z Kwestii Smaku na babeczki orkiszowe.

MUFFINY BAKALIOWO-PIERNIKOWE

Składniki:
  • 1,5 szklanki mąki orkiszowej
  • 2 łyżeczki bezglutenowego proszku do pieczenia (albo trochę mniej zwykłego - 1-1,5 łyżeczki)
  • 1 duże jajko albo 5 przepiórczych
  • 1/4 szklanki oliwy z oliwek (albo roztopionego masła, jak ktoś woli)
  • mały jogurt naturalny (ja dałam grecki, bo taki akurat miałam)
  • pół szklanki płynnego miodu (no, może być 1/3, chociaż ja chyba dałam pół - chyba, bo na oko było)
A na bakaliowe "nadzienie":
  • pół szklanki suszonej żurawiny (albo więcej, jak ktoś lubi)
  • pół szklanki (przynajmniej) posiekanych orzechów włoskich
  • 3/4 tabliczki posiekanej na kawałeczki gorzkiej czekolady
  • kandyzowane różne różności (takie, jak do keksa) albo kandyzowana skórka pomarańczowa
  • 2 łyżki przyprawy do piernika
  • 1/4 szklanki soku z pomarańczy świeżo wyciśniętego
W przepisie była jeszcze skórka starta z pomarańczy. Ja jej nie dałam, bo mi się nie chciało, mówiąc uczciwie, jej ścierać, ale myślę sobie, że to byłby doskonały dodatek. W wersji dla dorosłych można dodać Cointreau.





I teraz tak:

Piekarnik nagrzewamy do 170-180 st. C. Formę mufinkową wykładamy papilotkami. 
W jednej misce mieszamy suche: mąkę, proszek, bakalie, czekoladę i przyprawę do piernika, w drugiej - "mokre": jogurt, miód, jajka lub jajko i oliwę/masło. Potem łączymy. Mieszamy dużą łychą. Jak jest wymieszane, przekładamy w miarę sprawiedliwie i równo do wszystkich papilotek.
Pieczemy jakieś 15-20 min. Sprawdzamy patyczkiem. Ważne też, żeby nie przesuszyć muffinów.


Dla absolutnych smakoszy - wersja ulepszona - upieczone muffiny smarujemy... nutellą :) PYSZNOŚCI !!
(ale uwaga - naprawdę wysoko kaloryczna to wersja)

Bon Appétit!!




piątek, 18 lutego 2011

Faszerowana papryka... studium przypadku ;)

Po długiej przerwie piszę. Nie oznacza to, że przez 2 tygodnie nie gotowałam, ale praca nie pozwalała na zabawy blogerskie. I tak się zdarza - któż z nas tego nie zna? (no, jeśli są tacy szczęśliwcy, to szczerze zazdroszczę!).

Dzisiejszy odcinek sponsoruje literka P, jak papryka i, jak... przygoda, przespanie i przemęczenie ;) 

Zaczęło się od tego, że zobaczyłam w sklepie PRZEPIĘKNĄ czerwoną paprykę (owszem - pewnie nie jest krajowa, ale trudno - skusiła mnie). Taką oto:


No i jak już nabyłam drogą kupna taką chrupiącą, rubinową bestyjkę (ba! cały oddział bestyjek), postanowiłam obrać kurs na faszerowaną paprykę. Robiłam ją już kilka razy i za Chiny nie chce wyjść taka, jak powinna. Ale kto nie próbuje, ten nie ma, więc wzięłam się do roboty. Farsz zrobiłam naprawdę pyszny :)
Składniki:
1. czerwona cebula duża
2. marchewka
3. cukinia (mała) - teraz innych nie ma
4. pieczarki (jak małe, to z 10 szt.)
5. brązowy ryż
6. zielona i pomarańczowa soczewica.

Ryż i soczewice obie ugotować sobie w oddzielnych garnuszkach w osolonej wodzie (do ziarenek dodać liście laurowe, sztuk kilka). Resztę posiekać na kosteczkę drobną.


I teraz tak: na patelni rozgrzać oliwę z oliwek. Wrzucić cebulę. Posolić i kurkumę wsypać (ile się lubi). Potem pieczarki. Pieprz. Jak pieczarki puszczą sok, wrzucić marchewkę. Chwilkę poddusić i dodać cukinię. Pomieszać, zmniejszyć gaz, przykryć i dusić minut kilka - ma być półmiękkie. Testerem uduszenia niech będzie marchewa.


Po tych kilku minutach, dodać ugotowane soczewice (bez listków laurowych!) i ryż.. Wymieszać. 
Paprykom uciąć równo czapeczki, ze środka wyjąć białe części i ziarenka (od czapek też odciąć te pesteczki i "głąb"). Napakować farszu do papryk i ułożyć je dość ciasno w dużym garnku. Przykryć tymi uciętymi "nakryciami głowy" i zalać wodą mniej więcej do 3/4 wysokości. Wodę posolić (albo dodać trochę bulionu bez glutaminianu sodu!). Przykryć. Gotować. 
Ale ile... hmm... nie wiem, bo...zasnęłam :))) i znów papryka nie wyszła idealna! To jakieś fatum! 
Niemniej jednak, jedzenie bardzo smaczne, tyle że... nie trzyma formy w pionie, ale jak mówi moja znajoma "nietrzymanie formy w pionie każdemu się zdarza" ;) 



Tak czy inaczej - udanych prób i smacznego :)

piątek, 4 lutego 2011

Z witaminami za pan brat







Mam czasem wrażenie, że witaminy to hasło, którym, obok tranu i szpinaku, straszyło się dzieci...
Trochę szkoda, że taką właśnie antyreklamę im serwowano poprzez zmuszanie i wmuszanie. Wszystkie te trzy elementy są pyszne, jeśli dobrze je "oprawić". Dziś kilka słów o tym właśnie: o witaminach, oleju (choć nie o tranie akurat) i uczcie nie tylko dla podniebienia.


Oczywiste jest, że witamin nie da się przyrządzić. Możemy jedynie myśleć o ich... zachowaniu.
Jestem ogromną fanką warzyw i owoców w formie soku. Tutaj jednak, najbardziej funkcjonalna pod kątem jak najwyższej ilości witamin w tym, co zostanie z owocków, jest wyciskarka, a nie sokowirówka. Myślę więc, że warto trochę oszczędzić i sobie takie urządzenie zafundować. Ale to moje prywatne zdanie. Sok jest WYŚMIENITY!
Dziś nie będzie przepisów godnych Grand Hotelu. Dziś będzie prosto, bo prostotę w kuchni i życiu lubię i cenię.





Sok z marchwi i świeżego ogórka.
(ja robię 50/50 ale powinno być więcej marchwi).
Doskonały na gorące popołudnie albo słoneczny poranek. Pomaga na problemy ze skórą (ze względu na dużą zawartość krzemu w ogórku).




Polecam też świetny, kiedy ma się ochotę na coś słodkiego (innego, niż ciastka, cukierki czy czekolada), sok z jabłka, gruszki i pomarańczy (w proporcji 2:1:1)!



Przyznaję, że proces przygotowywania lub tworzenia tego, co jem, jest dla mnie czymś absolutnie fascynującym. Uwielbiam też fotografować jedzenie :) (jedni lubią robić portrety ludziom, inni miastom, a ja...jedzeniu).
Od niedawna mam możliwość samodzielnego tłoczenia oleju. To jest coś nieprawdopodobnie świetnego!! Wiem, może ciężko uwierzyć w to, że można podniecać się robienie oleju, ale... no mnie to kręci :) 
Ten proces, w którym magicznym sposobem twarde ziarenko rozdziela się bez najmniejszego kłopotu na suchą, przypominającą miniaturową choinkę, czekoladowo-brązową łupinkę i złocisty, orzechowo pachnący olej, jest naprawdę piękny! Dla mnie jest w każdym razie. 
Moim absolutnie ulubionym olejem jest ten z lnu. I oto krótka, obrazkowa historia tworzenia...




Olej lniany jest jednym z najzdrowszych i najlepszych. Jest lekki (jak na olej), orzechowy, delikatny, aksamitny i...do stosowania tylko na zimno!! To ważne. Cudownie smakuje z awokado i pleśniowym serem albo w sałatce z pomidorów, awokado, papryki, sałaty lodowej z dodatkiem niesolonych orzechów ziemnych. (Aż się zrobiłam głodna!)

I jeszcze na koniec coś o uczcie dla...oka.
Moja Mama robi mus morelowy, który jest po prostu CUDEM. W każdym calu, bo...
  • smakuje, jak "ucieleśnienie" powiedzenia "niebo w gębie" (delikatnie słodki z kwaskową nutą - ale raczej taką szesnastką, niż półnutą)
  • jest absolutnie wszechstronny (cudownie komponuje się z mięsami czy białym serem, a i sam jeden jest kwintesencją podwieczorku/deseru)
  • jest... piękny! Złocisty, lśniący, aksamitnie gładki (ale nie tak sztucznie, jak sklepowe dżemy!). Wygląda, jak słońce złapane w najpiękniejsze letnie popołudnie...
Wiele razy pytałam o proporcje cukru i owoców... Niestety, odpowiedź brzmi "na oko". Jak kiedyś spróbuję sama złapać słońce, obiecuję przekazać ścisłe dane, jak tego dokonać :)
A tymczasem - odrobina słoneczności dla Was, Kochani!!







wtorek, 1 lutego 2011

Kiedy wychodzi słonko...

Dziś zaświeciło słońce! Zrobiło się tak niesamowicie wiosennie, że postanowiłam pobuszować z aparatem po ogrodzie. Kot też tak postanowił (tyle, że zrezygnował z aparatu). Wystawiłyśmy (no kot to "ona") nosy do słoneczka, ale zbyt długo nie dało się korzystać z tego ciepła naturalnego, bo jednak mróz nadal tutaj trzyma i szybko zmarzły nam (kotu najwyraźniej też!) uszy i łapki.
Jednak zanim skryłyśmy się w bezpiecznej przestrzeni ciepłego domu, udało mi się znaleźć prawdziwe skarby natury! Śnieg w dużej mierze stopniał i odsłonił, jak Sezam, niesamowite piękno, najwidoczniej przez niego wcześniej skrzętnie zakonserwowane.
A że nie mogę codziennie gotować, bo...hmm, nie potrafię tak szybko "przerobić" wcześniejszych dokonań - dziś o dyskretnym wsi uroku. Nawet pokusiłam się o kolaż :)






Taki mały musiałam zamieścić... większy się nie zmieścił... ale powiększyć się da! Polecam tę opcję :)


Spójrzcie na ten ażur przecudny (powiększywszy najpierw zdjęcie)!! Aż chciałoby się go przenieść na serwetę, obraz, ornament... Cudo!


Życzę Wam przyjemności szukania i znajdowania takich niespodzianek przyrody :)